O rany, ile ciekawych teorii na temat porażki Rogera mnie ominęło. Człowiek nie wie ile traci wybierając zdrowy sen

. Wyłączając wczoraj telewizor byłem przekonany, że Federera dopadł po prostu w końcu trudny sezon, zmotywowany i parę lat młodszy przeciwnik w szczycie formy. Szwajcar zagrał zupełnie przyzwoite spotkanie, a przegrał nie dlatego że miał obłęd w oczach, bo Nole to nie Nadal i do samego końca decydowało kilka piłek. Gdy dopadał go Hiszpan, to ostatni set z reguły był rzeźnią (no może z wyjątkiem Wimbledonu 08), natomiast mecze z Serbem zawsze są balansowaniem na cienkiej linie rozwieszonej nad paszczą Krakena. Czasem Roger zdoła zaczepić karabińczyk na linie i kończy się takim meczem jak w Cincinnati, a czasem wychodzi z tego kupa nieszczęścia z przewagą kupy. Dorabianie do tego nowych teorii natury psycho-mentalnej jest bezcelowe, bo o naturze psycho-mentalnej Fedka wiedzą od lat wszyscy, tak samo wszyscy jeszcze przed meczem wiedzieli, jak on będzie wyglądał.
Papa miał swoje szanse - nikt temu nie zaprzeczy, ale po tym jak nie wykorzystał meczboli w ostatnich dwóch US Open, sytuacja, w której nie wykorzystuje przeciw Nole setbola, nie jest już novum tylko rutyną

. Taki Murek pewnie po przegraniu pierwszego seta w drugim nie zdołałby doprowadzić do równej walki, no ale mówimy w końcu o facecie, który nie wykorzystał ostatnio paru meczboli

.
Szwajcar gra dość równo, czasami to będzie zbyt mało aby wygrać z Rafole, czasami, gdy Rafole się zagapi, zdoła urwać jeszcze kilka tytułów. Zmęczenie materiału jest naturalną koleją rzeczy, a ja cieszę się, że 31-letni zawodnik jest krytykowany za to, że przegrywa w finale Mastersa po dwóch zaciętych setach, a nie za to, że nie załapuje się do pierwszej piętnastki rankingu i że w WS odpada przed pierwszą niedzielą. Niezależnie od jesiennych wyników Rogerowi należy się szacun za ostatni sezon i życzenia aby następny nie był znacząco gorszy. Na pohybel hejterom

.