Łapać złodzieja
Półfinał Monte Carlo 1995 zaczął się niewinnie i w miarę sympatycznie, jak przystało na mecz dwójki, tworzącej stały treningowy zespół. Kończył w karetce, jadącej na sygnale do pobliskiego szpitala. Występy Thomasa Mustera przypominały często, regularnie dziś przez nas oglądane, zajęcia z kortowej szkoły przetrwania. Gdy po drugiej stronie stawał Andrea Gaudenzi wymiany od razu morderczo się wydłużały, a Ronnie Leitgeb, coach i menadżer obu tenisistów, zapraszał w pobliże lekarza. Austriak pokonał tym razem Włocha w dwóch setach, lecz przy ostatnich piłkach zaczął nagle tracić przytomność. Nastąpił – jak się potem okazało – dramatyczny spadek poziomu cukru we krwi. Potrzebna była seria kroplówek. W nocy z sobotę na niedzielę Muster zerwał igły i uciekł ze szpitala. Kilka godzin później był znów na korcie. W finale z Borisem Beckerem przegrał dwa pierwsze sety, w czwartym obronił dwa meczbole, piątego wygrał do zera. Podczas konferencji prasowej wściekły Niemiec zarzucił przeciwnikowi wzięcie niedozwolonych środków. Argumentował, że ktoś, kto umiera na korcie w półfinale, pół nocy spędza w szpitalu, a po południu odradza w piątym secie finału, nie jest w stanie dokonać czegoś takiego w sposób naturalny. W odpowiedzi Thomas poddał się kontroli antydopingowej. Badania, jakie wtedy przeprowadzono, niczego nie wykazały. Boris został ukarany przez ATP ostrzeżeniem.
Przed Australian Open 1999 z szokującym oświadczeniem wystąpił Jim Courier. Tenisista uważany dotąd za niedościgniony wzór ciężkiego, fizycznego treningu, bez ogródek wyznał, że wobec wielu rywali czuje się na korcie bezradny niczym dziecko. „Bóg jeden tylko wie, jak mocno potrafię pracować. Mimo to nie jestem w stanie grać na najwyższych obrotach przez 35 tygodni w roku. Dookoła siebie widzę takich, którzy nie ma mają z tym problemu. Wciąż są na poziomie najwyższej gotowości. Skoro ja nie potrafię i wielu innych uczciwie pracujących też nie daje rady to pytam, jakim cudem tamci mogą”. Za tą wypowiedzią 28-latka, triumfatora czterech turniejów wielkiego szlema, poszedł – niezrealizowany do dziś – postulat powszechnego wprowadzenia w tenisie badań krwi. Zbliżały się igrzyska olimpijskie w Sydney (2000 r), uważano wówczas ten rodzaj niedozwolonej pomocy za najpoważniejsze zagrożenie dla sportu. Thomas Muster nazwał wypowiedź rywala „psuciem tenisa”. Andre Agassi stwierdził, że „nie ma pojęcia, o jakich zagrożeniach mowa”. Dziesięć lat później z książki „Autobiografia tenisisty” dowiedzieliśmy się, że wiedział jednak doskonale, o czym mówi jego rodak.
Kilka dni temu w Rotterdamie Roger Federer oświadczył dziennikarzom, że pora najwyższa, aby wyciągnąć właściwe wnioski z gigantycznej afery Lance’a Armstronga i wprowadzić we współczesnym tenisie tzw. paszporty biologiczne. Jest to rodzaj dokumentu, który – trochę na wzór naszego kodu DNA – pozwala precyzyjnie i bardzo trafnie, nawet z poprawką na upływ czasu, rejestrować wszelkie niedozwolone zmiany w organizmie. Przed startem Australian Open 2013 opublikowane zostały zawstydzające dane ITF, świadczące o katastrofalnie niskim poziomie kontroli antydopingowych, a zwłaszcza badań krwi. Podczas turnieju tymczasem zawodnicy czołówki, którzy czas jakiś temu z detalami opowiadali, jak bardzo prześladują ich agenci z probówkami, nagle zaczęli się tych kontroli wręcz domagać. Byliśmy świadkami kuriozalnej licytacji: kto więcej razy i głośniej zgłosi postulat aktywizowania kontrolerów. Czytając te wypowiedzi przypomniałem sobie o jednej z najstarszych przestępczych zabaw. Jak wiadomo, dla tego, który ukradł, wciąż najskuteczniejszą metodą na uniknięcie pogoni jest głośno samemu krzyknąć na ulicy „łapać złodzieja”. Nim się goniący zorientują jest czas, by zniknąć z pola widzenia.
Coraz dłuższa staje się lista poważnych postaci, zawodników czynnych, albo byłych, którzy głośno i bardzo wyraźnie, nawet ze wskazaniem na konkretne osoby, mówią o stosowaniu dopingu przez gwiazdy współczesnego tenisa. John McEnroe wyśmiał współczesnych herosów z rakietami, wyróżniających się nie tyle techniką, czy taktyką gry, lecz tym przede wszystkim, że podobno „nigdy nie męczą” (never gets tired). Komentarz Amerykanina do nowych, cudownych metod treningowych, także do diet, pozwalających grać dwa dni bez przerwy, nie pozostawia złudzeń. Ludzie, którzy sami przerobili wszelkie treningowe reżimy i cykle startowe wiedzą najlepiej, na ile da się poprawić, a potem szybko zregenerować, gdy w trakcie przygotowań, jako narzędzie, używana jest wyłącznie skala obciążeń. Przy innych metodach, zwłaszcza tych niedozwolonych, do tłumaczenia nagłego przypływu talentu konieczne są już medialne bajki.
Sukces na korcie oznacza zawsze wielkie pieniądze dla triumfatora. Seria sukcesów rodzi gigantyczny interes i to dla kilku przynajmniej podmiotów. Im więcej tej kasy, tym niestety mniej firm i organizacji, które są autentycznie zainteresowane wyjaśnianiem rozmaitych dziwnych zjawisk z turniejów ATP i WTA. Na ujawnienie prawdy pewnie znów będziemy musieli poczekać. Może do kolejnej autobiograficznej książki, albo jakiegoś przypadkowego zdarzenia, odsłaniającego mechanizm, którego istnienie podejrzewamy. Do tego czasu, kto chce niech wierzy, że oni grają czysto.
Karol Stopa