Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Obrazek
Awatar użytkownika
Robertinho
Posty: 50684
Rejestracja: 15 lip 2011, 17:13

Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: Robertinho »

Myślę, że warto zrobić oddzielny wątek na podsumowujące i pożegnalne wpisy na temat Szwajcara, również do skopiowania z innych wątków teraz i w przyszłości. :ok:
Czołem Uśmiechniętej Polsce!
Awatar użytkownika
no-handed backhand
Posty: 22402
Rejestracja: 01 sie 2014, 23:07
Lokalizacja: tak

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: no-handed backhand »

Narka, Mistrzu.
Yoshihito Nishioka do Ciebie jedzie
Awatar użytkownika
Jacques D.
Posty: 7695
Rejestracja: 30 gru 2011, 23:02

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: Jacques D. »

Jacques D. pisze: 22 wrz 2022, 22:28 Przez całe lata budowałem na tym forum solidne ściany tekstu i, w ostatnim czasie, postanowiłem już tego typu działalność zawiesić (i forumową w ogóle, przynajmniej na jakiś czas), ale przyszedł TEN dzień, bez wątpienia największe odejście w historii tego sportu (Rafole mogą o takim pomarzyć, nawet z 50 Szlemami na koncie) i głupio byłoby raz jeszcze takiej ściany nie zbudować, zwłaszcza, że miałem okazję śledzić tę karierę od początku do końca.

Zacznę od tego, że sama skala tego odejścia pokazuje, z jaką karierą mamy tu do czynienia. W telegraficznym skrócie: najbardziej spektakularną i niesamowitą, ale również, spoglądającego głębiej (czyt. nie tak, jak to jest przedstawiane w mediach) najbardziej paradoksalną i najdziwniejszą, prawdopodobnie również najważniejszą w historii tenisa, przynajmniej tego czasów nowożytnych.


Żeby sobie to wszystko jakoś uporządkować, podzielę tę karierę RF na 3 oczywiste okresy:

1) 98 – 03 – faza młodzieńcza. Mamy tu tenisistę z niewątpliwie wielkim potencjałem, ewidentnie jednym z największym w swoim pokoleniu, w zasadzie kompletnego technicznie, ale i świetnie wyglądającego w tych bardziej fizycznych aspektach, z ponadprzeciętną zdolnością zagrywania niezwykle spektakularnych piłek. Ogólnie wszystko się tu zgadza poza głową, bo młody RF wygląda na, niestety, tenisistę dość roztrzepanego, który w kluczowych momentach podejmuje kiepskie wybory, często się podpala, a bogactwo własnego repertuaru zdaje się go czasem przerastać. Mówiło się wtedy (jak 7-8 lat później o Djokoviciu), że, jak na tę skalę talentu, Szwajcar dość wolno się rozwija i, być może, owego talentu nigdy w pełni nie zrealizuje. Styl: s&v, choć nieortodoksyjne, z nowocześniejszymi elementami i ponadprzeciętną jak na tak agresywnego gracza fazą defensywną. Jeśli chodzi o mnie, zawsze lubiłem na Szwajcara patrzeć, szczególnie wówczas i dziś świetnie mi się do tego wraca, bo jego gra była wtedy najbliżej moich preferencji (dużo siatki), ale kibicować mu trochę nie pozwala mi jego charakter jeźdźca bez głowy.

2) 04 – 07 – faza szczytowa. Zawodnik w zenicie swych możliwości fizycznych, z tenisem wyrastającym ponad resztę touru wielokrotnie, czerpiący radość ze swojej gry. Najwyższy punkt: 06, najlepiej zagrany sezon współczesnego tenisa. W 07 odrobinkę już słabsza forma niż w 3 poprzednich sezonach, ale to jak powiedzieć, że w złotych czasach Pink Floyd Animals jest słabszą płytą od Wish you were here. Pewnie trochę tak, ale i jedno, i drugie i tak jest arcydziełem. Przy czym pojawiają się i tutaj niestety już zapowiedzi późnego RF w postaci zaskakująco gładkich jak na sportowca w takiej formie porażek z Nadalem na cegle. Nie mówię, że miał te spotkania wygrywać, ale jednak styl i łatwość od początku budziły podejrzenia. I mnie niestety skutecznie odwodziły od bycia zapamiętałym Federastą (czego dopełniała medialna narracja o tenisowym nadczłowieku, której nigdy nie lubiłem). Przy czym, człowiek mało jednak chciał o tym pamiętać, ze względu na to, JAK ten facet grał. Kto się na ten czas załapał, ten wie, jaki klimat wokół tenisa budowała wówczas postać RF. W skrócie: to było coś więcej niż tenis, unikatowe połączenie ponadprzeciętnej skuteczności, perfekcyjnej wręcz techniki i świetnego przygotowania fizycznego, w połączeniu z naturalnym talentem Szwajcara do regularnego zagrywania piłek wydających się skrajnie trudnymi, przyniosły niespotykany i wcześniej, i później efekt jakiejś szczególnej magii. Zdawało się, że on naprawdę unosi się nad kortem – nie miał tego Sampras, choć jego gra była monumentalna, rzemieślniczy Rafole, choć genialni w swym rzemiośle, mogą o tym tylko pomarzyć, być może miałby to Laver, ale grał zbyt dawno i w zbyt odmiennych warunkach, by móc to miarodajnie ocenić, a żaden inny estetycznie grający zawodnik nigdy nie egzystował w choćby zbliżonej do ówczesnego RF skali fizyczności, efektywności i dominacji nad resztą. Nie znoszę tych wszystkich frywolnych porównań do sztuki, która jest dla mnie w zasadzie świętością, ale w ówczesnym tenisie Szwajcara było coś z artyzmu i magii, którą trudno oddać w słowach, jego ówczesny, umiejętnie budowany wizerunek arystokratycznego estety w doskonale skrojonych garniturach i drogich Rolexach (plus inteligencja i umiejętność składnego wypowiadania się, jak na sportowca, całkiem niezłe) jedynie dopełniał tego wrażenia. Właściwy człowiek na właściwym miejscu, chciałoby się powiedzieć, jeśli chodzi o reprezentowanie tenisa jako dyscypliny i bycie jej „twarzą”.
Styl: allround, z czasem coraz mniej agresywny i coraz bardziej oddalający się od siatki, ale wciąż niezwykle estetyczny i efektowny.

3) 08 – 22 – faza dojrzała/schyłkowa. Nie ma co owijać w bawełnę: mamy tu do czynienia z najbardziej spektakularnym roztrwonieniem przewagi w historii dyscypliny. Już początek wyglądał apokaliptycznie: AO 08, RG 08, W 08, AO 09 – cała seria przytłaczających, zapadających w pamięć i historycznie decydujących porażek, doprawiona USO 09 – za dużo tego było, jak na kogoś, kto jeszcze chwilę wcześniej dominował w sposób absolutny, a wkrótce okazało się przecież, że to był dopiero początek. Później, zaś, przyszły kolejne delicje: USO 10, RG 11, USO 11, W 14-15, USO 15, IW 18, wreszcie nieszczęsne W 19. Rozumiem doskonale usprawiedliwianie pojedynczych porażek, nawet bardzo bolesnych i spektakularnych – każdy ma je na koncie, nawet jeśli jest mistrzem. W tym przypadku, jednak, jest tego TYLE – tyle złych wyborów, tyle utraconych przewag, tyle sytuacji, w których grał lepiej i tego nie wykorzystał, że nie da się przejść obok tego obojętnie. Na Januszy tenisowych magia nazwiska „Federer” zawsze będzie działać tak samo mocno, ale już u ludzi nawet jedynie względnie zaangażowanych w dyscyplinę RF stracił, jak sądzę, dość mocno na wizerunku – nie byłoby też tak łatwo niektórym koniunkturalistom tenisowego świata podważać jego koźlego statusu, gdyby nie to, co działo się w tej karierze pomiędzy 08 a 19. O ile do 08 h2h z Nadalem było jedynie ciekawostką i mało ważnym argumentem w dyskusjach o tenisowej wyższości, świadectwem tego, że nawet największy mistrz może mieć swoją nemezis, tak od czasu, kiedy jednoznacznie przegrał rywalizację z Nadalem na wszystkich Szlemowych frontach, jak również całkowicie oddał pole Djokoviciowi w swoim koronnym turnieju WS, argument dotyczący rywalizacji z nimi zrobił się bardzo poważny. Tak, starał się to odkupić tym 17, tak, grał wtedy świetnie i po części nawiązał do najlepszych lat, ale, niestety, w ostatecznym rozrachunku nie zmieniło to praktycznie nic i pozostaje w cieniu porażek.
Oczywiście, na tę późną część kariery po części rzutują słabe wybory opiekunów aż do czasu Ljubicicia (w czym zgadzam się z Tym – który – ze – mną – nie – rozmawia), a także problemy zdrowotne. Zwłaszcza te ostatnie mogłyby usprawiedliwiać Szwajcara (i tak znakomicie się trzymał), problem w tym, że tu ani na wiek, ani na zdrowie zrzucić się nie da, bo on do tych decydujących meczów dochodził i w nich fizycznie nie odstawał, ba, był na tyle dobry, by grać pięciosetówki z będącym w szczycie formy Djokoviciem i nawet, parę razy, mieć go już na widelcu. I chyba nawet najwytrwalsi obrońcy Szwajcara zgodzą się ze stwierdzeniem, że RF nie był mentalnie gotowy udźwignąć statusu, wielkości, marki, które sam sobie przed 2008 tak imponująco wypracował. Cóż, dobra lekcja dla niektórych, że każdy, nawet najgenialniejszy zawodnik zawsze będzie miał jakąś słabość i ażeby nie sprowadzać tenisa do jednej tenisowej postaci, tworząc jakieś absurdalne konstrukcje.
Styl: allround, czasem jedynie umiarkowanie ofensywny baseline z dużo większą dozą rotacji awansującej niż wcześniej. Skalpel ze slajsa zmienia, fh i bh, z których sypały się winnery nieuchronnie słabną (chociaż za Edberga ładnie odkurzył i na nowo wyostrzył te zagrania). Dla mnie, oczywiście, wciąż przyjemny do oglądania, choć słabość mentalna rzuca się cieniem na ową przyjemność.


Powoli już kończąc, to też nie jest tak, że można stwierdzić, iż ten Federer zupełnie się do tenisa pod względem mentalnym nie nadawał – absurdalnie byłoby tak powiedzieć o 20 – krotnym mistrzu wielkoszlemowym. Po prostu nie zdał tego ostatecznego egzaminu, jaki czeka na wielkiego sportowca: poradzić sobie z własnymi słabościami, zatryumfować również wówczas, kiedy nie ma się przytłaczającej przewagi, obronić swoją twierdzę, kiedy młodszy przeciwnik naciska i się nie boi. Oczywiście, tego egzaminu zdawać nikt nie ma obowiązku, można skończyć jako zwycięzca, zarazem pochylając czoło z godnością i stwierdzając, iż „mój czas w historii dobiegł końca” (jak to uczynił Sampras). Federer zrobiłby tak, gdyby skończył po Wimbledonie 2012, ale tak się nie stało, wybrał pierwszą opcję i na ideale powstała poważna rysa.

Jak wiele tak naprawdę zmieniła ta późna odsłona kariery RF? Do końca 2007 roku postrzegany był jako posiadacz wszystkich najważniejszych cech, jakie winien mieć wielki tenisista: techniki, przygotowania fizycznego, regularności, efektywności. W wyniku tego, co się stało od 08 odpadła ta ostatnia. Wiemy już dziś, że z maksymalną wydajnością i skutecznością gry, byciem „urodzonym zwycięzcą” w tenisie utożsamiani będą w pierwszej kolejności inni. Z trzema pierwszymi cechami, zaś, będziemy kojarzyć Federera zapewne już zawsze. Rachunek nie wychodzi zatem idealnie, choć i chyba nie tak najgorzej.


Napisałem na początku, że to największe odejście, którego Rafole będą mogli pozazdrościć (zwłaszcza Djokovic). Nie chodzi tu jedynie o medialny huk (na ten będą mogli i oni liczyć, szczególnie Nadal), ale o jakiś szczególnie odświętny i magiczny nastrój, jaki się wokół finału tej kariery roztacza – i to pomimo utracenia rekordu i wszystkich tych porażek. Napisałem też, że to najważniejsza kariera w tenisie. Mamy bowiem do czynienia z być może ostatnim wielkim stylistą w historii dyscypliny, takim, który połączył „stare” z „nowym”. Finał jego tenisowej drogi to, zarazem, w pewnym sensie, zwieńczenie historii całego klasycznego, technicznego tenisa, a jego upadek to początek dominacji fizycznego wydania dyscypliny.

To ostatnie skrywa oczywiście ową mroczną rolę RF w dziejach, jako tego, który mógł, ale nie uratował tenisa przed ostatecznym tryumfem brutalnej efektywności nad estetyką. Można oczywiście traktować to z przymrużeniem oka („utyskiwanie zgredów”) albo autentycznie go z tego powodu nie lubić (jeśli się takim „zgredem” jest). Tak czy inaczej, nie da się zaprzeczyć, że porażki Federera z Rafole to coś więcej niż tylko przegrane z dwoma rywalami, nawet jeśli wielkimi. Muszę jednak przyznać, że w tej chwili nie zaprząta to moich myśli zbyt mocno; zapewne dlatego, że ustępuje świadomości tego, co się właśnie kończy. Nawet jeśli RF był boleśnie niedoskonały jako tenisowa postać, nawet jeśli odegrał w historii nie najweselszą rolę, to jeśli miałbym komuś wyjaśniać, na czym polega dla mnie wyjątkowość i magia tego sportu, co wciąż, mimo upływu lat (zwłaszcza, kiedy przypomnę sobie, jak oglądałem na żywo), to, wyłączając jednoosobową kategorię, w której jest miejsce tylko dla Martiny i niektóre fragmenty tenisa lat dawnych, od razu przywołałbym występy RF w jego najlepszych czasach. Są zawodnicy, których bardziej lubię, są tacy, których bardziej szanuję, ale z występami Federera w sezonach 04 – 07 może się równać (emocjonalnie, bo jakościowo to raczej nic) bardzo, bardzo niewiele rzeczy, jakie widziałem w tenisie.


Najlepszy występ: sam nie wiem, było tego tak wiele, niech będzie, że coś pomiędzy finałem US Open 04, finałem TMC 06 i najlepszymi występami na trawie (np. Wimbledony 04 i 05). Co najlepsze, przeciwnicy nie grali jakoś tragicznie (Blake nawet chwilami bardzo dobrze). Lepiej się grać w tenisa już chyba po prostu nie da.

Najlepszy mecz z udziałem: jak na ironię, całościowo patrząc - te przegrane. AO 05, Rzym 06, itp., itd…

Najlepszy pojedynczy punkt: było tego zbyt wiele, ale z jakiegoś powodu ten poniżej od razu przychodzi mi na myśl:



Kwestie pozatenisowe: wiadomo, że wizerunek do bólu układny i poprawny politycznie, ale czuć, że Szwajcar jest inteligentnym i dość refleksyjnym (cecha, która niekoniecznie pomogła na korcie) jak na zawodowego sportowca facetem, który czasem, rzadko, bo rzadko, ale jednak, potrafił powiedzieć coś ciekawego spoza „protokołu”.
Nigdy też nie zrozumiem wjazdów na Mirę. Widać gołym okiem, że bez tego fundamentu nawet niewielkiej części osiągnięć RF by nie było.


Dzięki, Roger, oglądać Cię to było naprawdę COŚ. :)
I know the pieces fit.
Spoiler:
Awatar użytkownika
Robertinho
Posty: 50684
Rejestracja: 15 lip 2011, 17:13

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: Robertinho »

pascal pisze: 15 wrz 2022, 21:38 WIększość zostało już powiedziane, ale takie mini pożegnanie z wdzięczności dla Mistrza.
Od 2008 roku po końcu peakowego okresu Roger zaliczył bilans 5-15 w pojedynkach wielkoszlemowych z Rafolami. Do 2016 roku miał ratio 3-12. Po 2017 skończył z bilansem 2-3, będąc piłkę od odwrócenia tej statystyki i zaliczenia dwóch wiktorii w jednym szlemie. To tylko cyferki, ale za tymi cyferkami kryje się nieustanna walka zarówno z rywalami, samym sobą jak i upływającym czasem. I ta ciągła niezbyt fortunna walka człowieka rozpieszczonego przez lata dominacji, ubóstwianego przez media, zarabiającego głównie poza kortem; po przetrawieniu tej niesamowitej kariery imponuje mi nie mniej niż lata dominacji. I jak sobie teraz myślę, to jedne ze szczególnie żywych obrazków, jakie mi utkwiły w pamięci z kariery Szwajcara to między innymi: Wimbledon 2016, Cincinatti 2013 czy ostatnie tchnienie Mistrza w AO 2020, gdzie właśnie te Serce Mistrza nad wyraz odczuwałem. Roger, po prostu Ci dziękuję- pasja w działaniu jak i uśmiech dziecka, to jedne z największych radości świata. Byłeś wzorem pierwszej, jak i obfitym źródłem drugiej radości. I pozostaje życzyć spełnienia na dalszej drodze życia, bez jednej z największych miłości swojego życia- nawet jeżeli zostawiła ona nieodwracalne fizyczne szkody, to wciąż miłości, bo czy można grać tak w tenisa bez miłości ? Być może to tylko iluzja, tylko ułuda, ale w tym magia czarodzieja, że przeżywa się spektakl w swoim własnym intymnym uniwersum, gdzie prawdziwe są tylko i aż emocje. Po prostu dzięki raz jeszcze Roger. :kocham: :kocham: :kocham:
Czołem Uśmiechniętej Polsce!
Art
Moderator
Posty: 30209
Rejestracja: 18 lip 2011, 18:25

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: Art »

Ekhm, ekhm…

W związku z całym tym pożegnaniem i różnymi podsumowaniami podjąłem się karkołomnej próby podliczenia ile meczów Rogera mogłem zobaczyć. Oczywiście nie wszystkie od deski do deski, bo wiadomo jak to jest np. z nocnym oglądaniem, ale na ile mi pamięć pozwoliła, to przeglądając listę spotkań sezon po sezonie to od 2003 r. wyszło mi ich grubo ponad 700, czyli mogło to się zakręcić w okolicach połowy jego pojedynków w tourze. Nie da się więc ukryć, że była to solidna część mojego życia. Ktoś może powiedzieć nawet, że przesadnie duża i ten czas można by spożytkować setki razy lepiej, bo jak to tak przeżywać występy jakiegoś Szwajcara z paletką, no ale wiadomo też, że pasje i obiekty zachwytu nie muszą być zawsze racjonalne, a fakt, że takich i znacznie większych oszołomów były tysiące również nieco mnie uspokaja. Może mi wyjść z tego długawy wywód, ale skoro już poświęciłem tyle czasu na śledzenie tej kariery, to w sumie czymże jest ten ułamek przeznaczony na przelanie na ekran tych wypocin. Co jasne, raczej niewiele odkrywczego można w tym temacie napisać, wielu innym świetnym i emocjonalnym wpisom też nie dorównam, ale pomyślałem, że z tej okazji wypada coś naskrobać.

Nie potrafię zlokalizować momentu, w którym pierwszy raz usłyszałem o Federerze czy zobaczyłem go na korcie, ale musiało to być gdzieś w 2001 r., bo kiedyś znalazłem swój zeszyt z wynikami „turniejów”, które rozgrywałem w tenisowej gierce na Pegasusie w tamtym okresie i było już tam jego nazwisko. Na prawdziwe zapoznanie przyszedł czas dopiero podczas Wimbledonu 2003, więc trzeba przyznać, że trafił mi się zupełnie nienajgorszy moment. Co dobrze pamiętam to, że moją uwagę zwrócił jego jednoręczny bekhend. W tamtych czasach był to co prawda częstszy widok niż dzisiaj i też umówmy się, wtedy to uderzenie nie było tak dobre jak w kolejnych latach, ale wykonywane było w taki sposób, że przykuwało wzrok i potrafiło wprowadzić w zachwyt. W całości obejrzałem finał z Philippoussisem będąc już bardziej za Rogerem, potem doszły te pamiętne łzy po meczu i Szwajcar stał się tenisistą, na którym skupiłem więcej swojego zainteresowania. Podczas AO 2004 z racji ferii udało mi się obejrzeć wszystkie jego pojedynki w drugim tygodniu i tu już poważniej zakiełkowała jakaś większa fascynacja, bo ta częstotliwość zagrywania przez niego pięknych, trudnych i efektownych piłek wydała się dalece ponadprzeciętna, a w połączeniu z efektywnością, która w końcu nadeszła w jego karierze można było dojść do wniosku, że ogląda się kogoś wyjątkowego. Niedługo potem przyszło pierwsze rozczarowanie, bo liczyłem, że na RG pójdzie za ciosem, ale dość łatwo spacyfikował go Guga Kuerten. Wtedy jeszcze, tak jak chyba większość, nie przypuszczałem, że ten Paryż stanie się tak upragnionym i jednocześnie przeklętym celem na kolejne lata.

W tamtym czasie RF stał się moim ulubionym graczem, ale bycie totalnym Federastą zaczęło się po AO 2005, w sumie dość znamienne, że akurat po porażce. To że wcześniej do „totalsa” jeszcze mi brakowało niech świadczy fakt, że w czasie półfinału z Safinem w czwartym secie byłem za Maratem, by dla emocji doprowadził do decidera. Mocy sprawczej oczywiście w tym żadnej nie było, ale później tego żałowałem i postanowiłem sobie, że odtąd przez cały czas będę całkowicie za nim. Tak też zacząłem pochłaniać wszystkie możliwe mecze, choć nie było to łatwe, bo jak pewnie niektórzy pamiętają Mastersy w dużym wymiarze leciały na legendarnym i przeklinanym Polsacie Info, którego nie posiadałem, a o strimach jeszcze wtedy nikt nie marzył. Mimo to jednak z uwagi na jego osobę tenis stał się moją dyscypliną numer jeden i zajarany artyzmem gry wiedziałem, że to musi być mój ulubiony sportowiec. I też pierwszy, który podczas oglądania sportu potrafił doprowadzić mnie do łez. Daruję już sobie te wszystkie peany, żeby już tu nie przesładzać, zresztą był już na forum przytaczany cytat B. Tomaszewskiego o pięknie zachodzącego słońca, więc chyba nie ma potrzeby nic do tego dodawać.

Przy tych całych zachwytach uczciwie muszę też przyznać, że nie zawsze byłem wzorcowym fanem. Ale też nie wydaje mi się bym był jedynym, który został mocno rozpieszczony wygrywaniem w okresie jego największej dominacji. Btw, sam Roger powiedział po AO 2008, że stworzył potwora i nie sposób się z tym nie zgodzić. I tak też chciałem aby nie tylko wygrywał, ale też robił to w świetnym stylu, by nikt w żaden sposób nie mógł podważyć jego triumfów (choć to akurat moja przypadłość wobec wszystkich sportowych ulubieńców) i by był podziwiany przez jak największą liczbę odbiorców. Już podczas AO 2006 trochę kręciłem nosem, że te kolejne pojedynki były nieco wymęczone i dopiero pofinałowe łzy sprowadziły mnie nieco na ziemię i uświadomiły jakie napięcie towarzyszy takim zmaganiom i ile musi kosztować wygrana w WS. Oczywiście nie był to żaden moment nawrócenia, co to to nie. Do dziś się nieco wstydzę za niektóre określenia pod jego adresem po porażkach m.in. jeszcze na starym forum Grandslamu. Ale już mononukleoza i posucha z pierwszych miesięcy 2008 r. sprawiła, że zwycięstwo w US Open i to jak w finale „na pełnej” wyszedł na Murraya i pokonał go w dawnym stylu przyjąłem z ogromną radością i doceniłem je jak mało które wcześniej.

Ale momentów bezgranicznego szczęścia było też dużo w późniejszych latach. Jednym z nich był oczywiście RG 2009, gdzie w końcu udało się dopaść tego uciekającego króliczka. Przez poprzednie lata zdarzało mi się snuć marzenia o wygranej po zdetronizowaniu Rafy, ale jak wiemy rzeczywistość bywała nieco bardziej brutalna. Gdy jednak przyszło co do czego, nie miało już w zasadzie znaczenia jakie były okoliczności, tylko sam fakt, że udało się zdobyć brakującą perłę w koronie i że można było zasmakować tyle czasu wyczekiwanego zwycięstwa i do dziś uważam, że był to jeden z najlepszych momentów w moim kibicowskim życiu. O wszystkich nie ma sensu pisać, np. Wimbledon 2012 też był wyjątkowy, ale nie mogę pominąć tu AO 2017. Pamiętamy jak było, powrót właściwie z niebytu z dotychczasowej perspektywy Federera i po latach bez Szlema, największa zmora pokonana w finale po odrobieniu straty przełamania w piątym secie i wszystko to okraszone wieloma skutecznymi bekhendami, po których przecierało się oczy ze zdumienia. I jeszcze ta ikoniczna wymiana z ósmego gema! Nie wiem czy jeszcze ktoś lub coś będzie w stanie sportowo przebić takie emocje, jakich dostarczył wtedy Szwajcar.

Nie da się jednak ukryć, że emocji z przeciwległego bieguna również nie brakowało. O finale Wimbledonu 2019 napisano tu chyba już i tak zbyt dużo, więc tylko krótko dodam, że i mnie rozwalcowało to jak żadna inna jego porażka i już mocno zobojętniałem jeśli chodzi o wyścig po GOATa (a po tegorocznym AO to już w ogóle). Może gdyby zagrał jeszcze w jakimś finale WS to bym się tego wyparł, ale nigdy już się o tym nie przekonamy. No i ogólnie trzeba przyznać, że ci dwaj główni oprawcy mocno zaleźli nam za skórę. To co szczególnie Nadal zrobił Fedowi w 2008 i 2009 było czymś swego czasu trudnym do strawienia, ale i finały z 2014 i 2015 z Djokoviciem też dały poczucie zmarnotrawienia dużych szans. Ale taki też był Roger, żaden z nich nie mógł równać się pod względem elegancji i piękna gry, ale też w przeciwieństwie do nich nie był takim zaciekłym wojownikiem, którego psychika była praktycznie nie do skruszenia. A skoro już jestem przy tych Rafolach, to niestety na swój sposób obrzydzili mi postrzeganie części występów Federera. Co prawda nie przypominam sobie żebym w ostatnich latach był przeciwko niemu, ale z uwagi na ich obecność w drabince i realną perspektywę kolejnej porażki z którymś z nich niektóre z meczów przyjmowałem zupełnie na chłodno, a porażki (np. z Millmanem w USO) odczuwając gdzieś w duchu nawet lekką ulgę.

Kończąc już muszę wyrazić wielką wdzięczność za to, że mogłem żyć i śledzić tenis w czasach Federera. Tak jak napisał DUN w innym temacie, była to kibicowska przygoda mojego życia i nie sądzę, by czyjeś występy mnie jeszcze kiedyś tak ekscytowały. A, no i w sumie mogę dodać, że wywarł on też wpływ na moje pozasportowe życie i prawdopodobnie pośrednio przyczynił się do mojego jedynego warunku na studiach. Było to podczas AO 2011 gdy grał w drugiej rundzie z Gillesem Simonem, do tego momentu jego postrachem. Pierwsze dwa sety rozegrał jednak śpiewająco i wydawało się, że domknie to na luzie. Niestety jednak Francuz wrócił do meczu, przez co postanowiłem, że zostanę w domu i nie pójdę na zajęcia. Później okazało się, że bardzo możliwe, iż przez tą nieobecność nie miałem możliwości jakiejś poprawki i trzeba było zabulić. No ale nie żałuję tych wszystkich przeżyć i bycia w obozie Federastów przez te wszystkie lata.

Taka jest moja prawda Rogera. Kłaniam się nisko, to było moje Artowisko.
Awatar użytkownika
Lucas
Posty: 30800
Rejestracja: 04 cze 2014, 21:45

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: Lucas »

Świetny wpis @Art , znakomicie się czytało.
“I doubt about myself, I think the doubts are good in life. The people who don’t have doubts I think only two things: arrogance or not intelligence.”- Rafa Nadal

"There are other tournaments in which I would like to win. However, in the end, trophies are just pieces of metal. The main thing that I took from tennis is love. She will remain with me forever, and I am sincerely grateful for this “ - David Ferrer
Awatar użytkownika
DUN I LOVE
Administrator
Posty: 196956
Rejestracja: 14 lip 2011, 22:04
Lokalizacja: Warszawa

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: DUN I LOVE »

+1.

Bardzo rzadko mi się ostatnio zdarza przeczytać jakąś dłuższą formę od deski do deski, ale tym razem przeczytałem uważnie każdy wers słowo po słowie. Piękny wpis. :)
MTT Titles/Finals
Spoiler:
Awatar użytkownika
Lleyton
Posty: 15632
Rejestracja: 01 sie 2011, 17:26
Lokalizacja: Bydgoszcz.

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: Lleyton »

Art, brawo!
MTT.
Tytuły(26):Davis Cup 2010, Monte Carlo 2011, Rzym 2011, Szanghaj 2011, Rotterdam 2012-2013, Brisbane 2015, Montreal 2015, Australian Open 2016, Lyon 2017, Eastbourne 2018, Waszyngton 2018, Genewa 2019, Wiedeń 2020, Dubaj 2021, Genewa 2021, Hamburg 2021, Indian Wells 2022, Barcelona 2022, Laver Cup 2022, Adelajda 2023, Genewa 2023, Kitzbuhel 2023, Doha 2024, Genewa 2024, Brisbane 2025.
Przegrane Finały(31))Hamburg 2010, Moskwa 2010, Doha 2011, Rotterdam 2011, Sztokholm 2011, Toronto 2012, Winston Salem 2013, Montpellier 2014, Rotterdam 2014, Rzym 2014, Sankt Petersburg 2015, Atlanta 2016, Halle 2017, Basel 2017, Indian Wells 2018, Shenzhen 2018, Sztokholm 2018, Miami 2019, Newport 2019, Doha 2021, Miami 2021, Los Cabos 2021, Cordoba 2022, Doha 2022, Houston 2022, s-Hertogenbosch 2022, Umag 2022, Turyn Finals 2022, Adelajda 2, Montpellier 2025.
Awatar użytkownika
Robertinho
Posty: 50684
Rejestracja: 15 lip 2011, 17:13

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: Robertinho »

Świetna robota @Art :ok:
Czołem Uśmiechniętej Polsce!
Art
Moderator
Posty: 30209
Rejestracja: 18 lip 2011, 18:25

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: Art »

Redakcja konta Art składa serdeczne podziękowania za słowa uznania!
Awatar użytkownika
COA
Posty: 9281
Rejestracja: 22 lip 2011, 22:47

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: COA »

Daj spokój, przecież wiemy, że ta redakcja przez ostatnie 4 lata nie poprawiła nawet przecinka.
Awatar użytkownika
Mario
Posty: 35668
Rejestracja: 03 sie 2011, 1:34

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: Mario »

Napisałeś już maila?
MTT bilans finałów (22-29)
W: Queen's Club 13, Monte Carlo 14, Australian Open 15, Nottingham 15, Chennai 16, Rio de Janeiro 17, Wiedeń 17, Acapulco 18, Madryt 18, Queen's Club 21, Cincinnati 21, Indian Wells 21, World Tour Finals 21, s-Hertogenbosch 22, Roland Garros 23, Astana 23, Hong Kong 24, Madryt 24, Umag 24, Tokio 24, Australian Open 2025, Dallas 25
F: Auckland 14, Miami 14, Roland Garros 14, Waszyngton 14, World Tour Finals 14, Rio de Janeiro 15, US Open 15, Estoril 16, Pekin 17, Rio de Janeiro 18, Monte Carlo 18, Rzym 18, Lyon 18, Metz 18, Hamburg 20, Madryt 21, St. Petersburg 21, Adelajda-2 22, Buenos Aires 22, Rio de Janeiro 22, Cincinnati 22, Astana 22, Rio de Janeiro 23, Bastad 23, Rio de Janeiro 24, Dubaj 24, Basel 24, Brisbane 25, Buenos Aires 25
Awatar użytkownika
Alan
Posty: 2991
Rejestracja: 02 sie 2011, 18:57

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: Alan »

Art pisze: 28 wrz 2022, 21:23
Kończąc już muszę wyrazić wielką wdzięczność za to, że mogłem żyć i śledzić tenis w czasach Federera. Tak jak napisał DUN w innym temacie, była to kibicowska przygoda mojego życia i nie sądzę, by czyjeś występy mnie jeszcze kiedyś tak ekscytowały.
Wiesz co, a właściwie wiecie co, bo w dużej liczbie wpisów przewija się takie smutne przekonanie, że własna metryka (choć są to posty autorstwa młodych ludzi) oraz niepewność co do tego czy nawet w bardziej odległej przyszłości pojawi się w rozgrywkach wirtuoz naznaczony tą samą iskrą Bożą sprawiają, że odbieracie sobie szansę na jeszcze choćby jedną fantastyczną przygodę kibicowską. Niepotrzebnie! Niech przykładem i inspiracją będzie tutaj legendarny dziennikarz, wspomniany zresztą w Twoim poście, który to zakochał się bez pamięci w niejakim Patricu Rafterze będąc po 70-tce. Da się.
Art
Moderator
Posty: 30209
Rejestracja: 18 lip 2011, 18:25

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: Art »

No pewnie, że się da, ale nie wiem czy nawet jeśli pojawi się podobny wirtuoz, to czy będzie potrafił wywoływać takie emocje, bo wydaje mi się, że też z wiekiem raczej nabywa się do dystansu do kibicowania z takim zaangażowaniem. Rzeczony p. Bohdan zachwycał się Rafterem, ale trochę powątpiewam by nawet jego najważniejsze meczy przeżywał łzami, eksplozjami złości, czy innymi tego typu zachowaniami.

Inną kwestią jest to, że te +20 lat temu było raczej większe prawdopodobieństwo pojawienia się takich artystów. Teraz mamy większą liczbę "fizoli" i atletów, którzy może i będą mogli biegać szybko biegać przez wiele godzin, ale mają więcej braków w wyszkoleniu technicznym, a jak pojawi się ktoś inny bez tak rozwiniętych tych atutów, to może się nie przebić na szczyt. Choć oczywiście chętnie się tu pomylę. No ale tak ogólnie to już dyskusja do oddzielnego wątku.
Awatar użytkownika
DUN I LOVE
Administrator
Posty: 196956
Rejestracja: 14 lip 2011, 22:04
Lokalizacja: Warszawa

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: DUN I LOVE »

Roger Federer. Sam już nie wiem co jest trudniejsze - zebranie wszystkich myśli i przelanie ich na kanwę forum tak, by oddać Szwajcarowi należyty hołd czy uświadomienie sobie tego, co się stało równo 7 dni temu, kiedy to w nocy z piątku na sobotę oglądaliśmy ostatnie zawodowe odbicia tenisisty wszech czasów. Nie chodzi o fakt pogodzenia się z tym, bo tutaj nie ma problemu - koniec kariery spotyka każdego i ten dzień musiał nadejść. Trudno jednak gdzieś wewnętrznie zaakceptować, że to już - kropka, po wszystkim. Nawet, jeżeli weźmiemy poprawkę, że człowiek momentami wymiotował z nudów, przez X lat oglądając tych samych głównych aktorów. Najważniejszy rozdział kibicowski w moim życiu został napisany.

Pierwsze, co wysuwa się na czoło to zakres czasu, jaki został pokryty magią i doświadczaniem Rogera Federera fruwającego nad kortem. Kiedy pierwszy raz pokazał się szerokiej publiczności ja byłem w gimnazjum. xD Później tenisowe dojrzewanie i eksplozja formy, co miało miejsce za moich licealnych czasów. Trochę byłem z nim, a trochę skakałem w bok, lokując uczucia w tenisowej kreacji Marata Safina. Kibicowałem Rosjaninowi podczas AO05, ale ku mojemu zdziwieniu wcale nie byłem szczęśliwy po ostatniej piłce. :D To coś musiało znaczyć i znaczyło. :) Kiedy po triumfie w Indian Wells tamtego roku zobaczyłem na głównej stronie ATP zdjęcie Rogera z pucharem i napis "The Untouchable", zafascynował mnie. Wiedziałem, że to jest to. Po pojawieniu się Nadala nie było wyjścia - na skutek następującej polaryzacji fanów trzeba było zająć miejsce w jednym z boksów. Na maksa. Bez lawirowania gdzieś pomiędzy.

Matura, studia, początek związku z żoną, który trwa już ponad 14 lat, a który zaczynał się już po peaku formy RF - niewiarygodne. Później to przekonanie, że to już końcówka, zmierzch dominatora, wypieranego w 2011 roku przez Rafole - nikt chyba nie przypuszczał, że ta historia potrwa jeszcze przez dekadę. Przenosiny do Warszawy, oświadczyny, ślub i miesiąc miodowy okraszony pływaniem w Bałtyku z tą cudowną myślą, że mamy długie wakacje, a Roger wygrał Wimbledon. :D Wreszcie zmiana pracy na nieporównywalnie lepszą, kupno własnego mieszkania, dramat Wimby19 i koniec pięknego, kolorowego świata - covid, wojna, inflacja, szarzyzna. Roger idealnie się w to wszystko wpisał i się zawinął z tego krajobrazu beznadziei, który de facto zapoczątkował przy 40-15. :)

Wimbledon 2021 to był wspaniały turniej, łabędzi śpiew, który pozwolił mi po raz ostatni przeżyć emocje w takiej skali, narobić sobie naiwnych nadziei i mimo brutalnego końca pozostawić niezapomniane doświadczenie w mojej głowie. Już na zawsze. Wakacje na Santorini, obłędne widoki, piękna pogoda, żona i inni towarzysze podróży żądni spacerowania i zwiedzania, a gdzieś tam w tle ja - nerwowo spoglądający na flashscore w telefonie i analizujący szanse w drabince. Poniedziałkowy powrót samochodem przez pół wyspy nie był najbardziej racjonalną rzeczą w moim życiu. Ciemno, nieznany teren, ulice niby oświetlone, ale w praktyce częściej patrzyłem w telefon i przebieg meczu Rogera z Sonego niż na drogę, co wywołało zaskoczenie i lekkie obudzenie współpasażerów. Nikt z nas wtedy nie wiedział, że to ostatnie, 1251. meczowe zwycięstwo RF. Na ostatnie kilka gemów odpaliłem już streama w komórce, zdążyliśmy dotrzeć na kwaterę, na szczęście też bez wypadku drogowego. :) Następnego dnia zwiedzanie jakichś ruin, gdzie co chwila uciekałem na ławeczkę/murek w cień, żeby śledzić na cyferkach dokończenie meczu Polaka z Daniłem. Bardzo optymistycznie wyglądał ten moment, kiedy Hubert doprowadził do piątego seta. Plan zdawał się przebiegać wzorowo. :P

Przed meczem z Hubertem ostatni raz czułem TE kibicowskie emocje. Nerwowe spoglądanie na telefon, czy wcześniejsze mecze się już skończyły, a później serce pełne nadziei, kiedy bodaj w pierwszym gemie meczu RF wypracował bp. :D Resztę tamtego filmu już znacie - smutna porażka, mistrz schodzący z kortu, a na greckiej wyspie ja, spoglądający na Morze Egejskie o zachodzie słońca w mocnym stanie zadumy jak wszystko przemija i jak kiedyś było na wyciągnięcie ręki, tak teraz jest bardzo daleko, jest nieosiągalne. Smutek, że to stacja końcowa dziwnie mieszał się z radością, że mogłem uczestniczyć w tej wycieczce.

A Zachód słońca był wtedy najpiękniejszy, jakiego doświadczyłem - jak tenis w wykonaniu Federera. :)
MTT Titles/Finals
Spoiler:
Awatar użytkownika
polo90
Posty: 1148
Rejestracja: 17 cze 2012, 16:59

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: polo90 »

Fajne 100 zagrań Rogera:

https://www.youtube.com/watch?v=W2N0eGIZV-8&t=975s






Super nr 1 :brawo:
Awatar użytkownika
Mario
Posty: 35668
Rejestracja: 03 sie 2011, 1:34

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: Mario »

Niby nigdy fanem Rogera nie byłem, były lata, w których życzyłem mu gorzej (czasy największej dominacji + 2018-20), były też takie, w których z reguły mu kibicowałem (2008-15 + początki wielkiej gry), ale bardzo daleko mi do zabierających głos poprzedników, niemniej z jakiegoś powodu czuję się w obowiązku, by te kilka zdań napisać. Pewnie dlatego, że jestem/byłem fanem tenisa, a Roger Federer to postać najbardziej z tym sportem kojarzona. Ostatni wielki klasyczny tenisista, wirtuoz, gentleman, erudyta. Wprawdzie jego rekordy nie przetrwały próby czasu, natomiast można być pewnym, że próbę tę przetrwa wizerunek Szwajcara, którego koniec kariery zamknął pewną epokę w tym sporcie.

Nie śledziłem dokładnie wszystkich wypowiedzi, więc może tutaj się mylę, ale wydaje mi się, że Roger chciałby zaliczyć farewell tour, na który bez dwóch zdań zasłużył. Zagrać te kilka/kilkanaście ulubionych turniejów, zgarnąć ogromną owację na każdym z kortów, być może wygrać kilka/kilkanaście meczów i odłożyć rakietę mniej więcej na własnych zasadach. Dlatego też miało trochę smutny smak to pożegnanie w Londynie, widząc w jakiej dyspozycji stawił się na korcie i jakim problemem było zrobienie nawet tych kilku szybszych kroków do piłki. Z drugiej strony, debelek z Nadalem, atmosfera Laver Cup z tymi wszystkimi legendami, dały całkiem fajny efekt. Biorąc pod uwagę stan kolana, nic lepszego wycisnąć z tego się nie dało. No może mógł trafić tym swoim firmowym serwisem na zewnątrz przy meczowej, którym wygrał setki ważnych punktów w karierze, aczkolwiek wynik tego spotkania traktowany będzie w kategorii ciekawostki. Przed chwilą dopiero obejrzałem sobie całą ceremonię (mecz nadrobiłem w zeszły weekend) i nawet mnie lekko to rozczuliło, a raczej nie nalezę do specjalnie wylewnych ludzi, więc można spokojnie rzecz, że pożegnanie dało radę.

Biorąc pod uwagę, że Wimbledon 2009 to symboliczny end of an era, jeśli chodzi o new ballsów na wielkiej scenie, całkiem długo trzymał się jeszcze Fed, skoro 10 lat później był o jedną piłkę od kolejnego tytułu. Choć akurat w tym miejscu nie ma co wracać do smutnych momentów, dlatego kończąc, chciałbym podziękować Rogerowi za dziesiątki wielkich meczów i tysiące pięknych piłek, których byłem świadkiem. Wszystkiego najlepszego w nowym rozdziale życia. Będzie go brakować na zawodowych kortach.
MTT bilans finałów (22-29)
W: Queen's Club 13, Monte Carlo 14, Australian Open 15, Nottingham 15, Chennai 16, Rio de Janeiro 17, Wiedeń 17, Acapulco 18, Madryt 18, Queen's Club 21, Cincinnati 21, Indian Wells 21, World Tour Finals 21, s-Hertogenbosch 22, Roland Garros 23, Astana 23, Hong Kong 24, Madryt 24, Umag 24, Tokio 24, Australian Open 2025, Dallas 25
F: Auckland 14, Miami 14, Roland Garros 14, Waszyngton 14, World Tour Finals 14, Rio de Janeiro 15, US Open 15, Estoril 16, Pekin 17, Rio de Janeiro 18, Monte Carlo 18, Rzym 18, Lyon 18, Metz 18, Hamburg 20, Madryt 21, St. Petersburg 21, Adelajda-2 22, Buenos Aires 22, Rio de Janeiro 22, Cincinnati 22, Astana 22, Rio de Janeiro 23, Bastad 23, Rio de Janeiro 24, Dubaj 24, Basel 24, Brisbane 25, Buenos Aires 25
Awatar użytkownika
DUN I LOVE
Administrator
Posty: 196956
Rejestracja: 14 lip 2011, 22:04
Lokalizacja: Warszawa

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: DUN I LOVE »

Brawo. Trochę źle się z tym czułem, że taka postać ma tak mało wpisów ze strony kibiców tenisa. :D

Coś jeszcze też się postaram skrobnąć, o ile wena się pojawi.

Mario pisze: 07 paź 2022, 23:34 Nie śledziłem dokładnie wszystkich wypowiedzi, więc może tutaj się mylę, ale wydaje mi się, że Roger chciałby zaliczyć farewell tour, na który bez dwóch zdań zasłużył.
Ljubicić powiedział, że kontuzja to jedyny sposób w jaki Roger mógł zakończyć karierę. Wiadomo, że przerysowane, ale początkowo plan był taki, żeby dla samej frajdy pograć jeszcze nawet kilka lat. Kiedy zdał sobie sprawę, że kolano nie progresje tak jak powinno, odpuścił w pewnym momencie. Decyzję podjął zdaniem Ivana kilkanaście dni po Wimbledonie i mogło tak być, bo jeszcze na korcie centralnym mówił Sue Barker, że chciałby zagrać na tym korcie jeszcze jeden, ostatni raz. Pewnie więc jakaś iskierka nadziei ciągle się tliła. Okazało się jednak, że było to pożegnanie - i Sue, i Rogera. :)
MTT Titles/Finals
Spoiler:
Awatar użytkownika
Kiefer
Posty: 44180
Rejestracja: 21 lis 2017, 16:25

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: Kiefer »

Ja wiem czy przerysowane, raczej bardzo prawdopodobne, Agassi też grał do samego końca i gdyby nie był połamany, to grałby dalej.
Awatar użytkownika
DUN I LOVE
Administrator
Posty: 196956
Rejestracja: 14 lip 2011, 22:04
Lokalizacja: Warszawa

Re: Roger Federer. Hołd dla Mistrza.

Post autor: DUN I LOVE »

Tak, ale pewnie bez kontuzji za te 2-3 by się zwinął, gdyby mu konkurencja mocno odjechała.
MTT Titles/Finals
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość