Powiem szczerze, że zaczyna brakować mi już powoli słów na te kolejne wspaniałe zwycięstwa Djokovicia. Jak tak na nie patrzę, to zawsze zastanawiam się, jaką dawkę napięcia na korcie może on jeszcze wytrzymać, gdzie są granice nieustępliwości Novaka, i co trzeba zrobić, żeby ostatecznie go złamać. Przecież Federer poddawał się czasem po zmarnowanych meczbolach, a tymczasem Serb, mimo że pojedynek wymykał mu się parokrotnie z rąk, znowu dał radę. I tak jest prawie zawsze poza półfinałem RG przeciwko Nadalowi, kiedy ten jeden raz odwróciła się od niego fortuna. Trzeba zwrócić też uwagę na to, jakim zagraniem Djoković zakończył to spotkanie - swoim firmowym backhandem wzdłuż linii, który nie funkcjonował praktycznie przez cały mecz. Tylko on mógł podjąć wtedy podobną decyzję i tak wykonać to uderzenie. Wcześniej już od samego początku przyjął taktykę przeczekania i przerzucania wszystkiego na drugą stronę siatki, tyle że nie przewidział tak solidnej postawy rywala. W wielu ich poprzednich spotkaniach nie tracił zwykle kontroli nad wydarzeniami na korcie, ale teraz było zupełnie inaczej. Pod koniec czwartego seta oddał del Potro inicjatywę, nastawił się na grę w obronie, a Argentyńczyk nie mając nic do stracenia uruchomił wszystkie rezerwy i przygwożdził Novaka swoją siłą. Serb wyraźnie nie radził sobie z odgrywaniem tych bomb (chociaż i tak dzięki doślizgom dokonywał czasem cudów w defensywie). Dla bezstronnego obserwatora musiał to być piękny widok, gdy szybki jak błyskawica Djoković nie zdążał z ustawianiem się do kolejnych uderzeń. Scenariusz na piątego seta przedstawiał się następująco - albo Juan Martin zdominuje zaczynającego się denerwować Novaka, albo Serb przetrwa jakoś ten napór. Stało się to drugie. Bo Djoković wcale nie musi dotrzymywać za każdym razem kroku del Potro w bombardowaniu zza końcowej linii. On może poczekać na rozwój wypadków i starać się jedynie nadążać za tempem akcji. I nawet jeśli nie zawsze będzie mu się to udawać, to i tak osiągnie w końcu swój cel. W konfrontacjach z Argentyńczykiem często decydująca okazuje się przecież kondycja, a ta pierwsza zawodzi większego gabarytowo Juana Martina, który musi po prostu angażować o wiele więcej sił. Ale i tak jestem pełen podziwu, jak długo wytrzymywał on trudy tego meczu, szczególnie że był zmuszony nie raz gonić wynik. Szkoda właśnie tylko, że z takim rywalem jak Djoković nie zawsze jest w stanie utrzymać niesamowity poziom gry z głębi kortu przez cały dystans meczowy. O ile taka sztuka udała mu się w Indian Wells, gdzie nie pękł fizycznie, to w Wimbledonie już nie. To Novak wygrał po dramatycznej walce i zrewanżował się del Potro za zeszłoroczne Igrzyska.
Robertinho pisze:A więc istnieje jeszcze MĘSKI tenis.
Spokojnie, męski tenis żyje i ma się bardzo dobrze. A skoro na Djokovicia nie wystarcza nawet taka gra, jaką zaprezentował del Potro (Juan Martin twierdzi, że prezentował się lepiej niż na US Open 2009), to wniosek nasuwa się sam - poziom rywalizacji na szczycie jest po prostu kosmiczny.