Hehe, wszędobylskie porównania do tego, co było, mogło być, byłoby itp... Pozdro dla Was, chłopaki, że zawsze widzicie dziurę w całym. Już to kiedyś wspominałem, polecam zostawić tenis i przerzucić się na coś lżejszego w odbiorze, bo najbliższe lata prawdopodobnie Was nie rozpieszczą. Będzie jeszcze nie jeden finał szlema, który poziomem będzie odstawał od tego, do czego zostaliśmy przyzwyczajeni przez znienawidzonych raków.
Mecz był bardzo nierówny i często przeciętny poziomem, ale jednocześnie miał świetną historię i mnóstwo niespodziewanych zwrotów akcji. Plus kilka piłek, które dla niektórych czasem przykrywały dużą liczbę niewymuszonych błędów. Ja się wkręciłem i mi się bardzo fajnie do nocy oglądało. Oczywiście zawsze mogłem wybrać czytanie stron narzekań na poziom, o ja głupi, że nie potrafię obiektywnie ocenić syfu w telewizorze.
Oczywiście również mam nadzieję, że kolejne spotkanie obu panów na tym etapie szlema będzie stało na lepszym poziomie i tak powinno być. Jednak mnie tam kupiła wczorajsza historia z nową parą aktorów. Może wyglądali jak sitcomowi, ale przynajmniej inne mordy i było dużo emocji.
Thiema ewidentnie nie udźwignął faktu, iż był traktowany jako faworyt spotkania i wyszedł spięty jak struna. Udało mu się jakimś cudem odwrócić losy spotkania, bo Zverev jednak nie był w tak optymalnej formie, żeby w swoim pierwszym finale szlema utrzymać równy poziom przez trzy sety.
Mam nadzieję, że ta porażka tylko zmobilizuje Niemca do zwiększonej pracy, bo widać, że przynajmniej w tym roku ogarnął przygotowanie mentalne do najważniejszych turniejów, które podobno bardzo kulało w przeszłości. A w samej formie stricte tenisowej jest jeszcze wiele do poprawy, przede wszystkim, aby doprowadzić do gładkiego odprawiania kelnerów, o czym wspominał Robert.
Z tym "idzie" i "szło", to mi się akurat wydawało, że to wielkopolska przypadłość, bo zacząłem tego stosować, jak przyjechałem na studia do Pyrlandii. Ale może to i kujawskie naleciałości.