Z ciucholandu
Po trzech latach współpracy rozeszły się drogi Marii Szarapowej i jej szwedzkiego trenera Thomasa Hogstedta. On oświadczył, że ma dość podróżowania non-stop po świecie, a z przyczyn osobistych nie może się tak angażować w swoją pracę. Ona mu podziękowała i dość szybko ogłosiła nazwisko zmiennika. Okazał się nim słynny Jimmy Connors. Zdolna młoda Kanadyjka, Eugenie Bouchard, prowadzi rozmowy z dwukrotną finalistką imprez wielkoszlemowych, Rosjanką Jeleną Dementiewą. Rynek coachów wzbogaci się pewnie o nowe nazwisko. Ana Ivanovic przestała pracować z Brytyjczykiem Nigelem Searsem. Dawna liderka rankingu przez dwa lata wykazała anielską cierpliwość. Kibice Serbki mają teraz nadzieję, że angielski psuj nie do końca skopiował swój wyczyn z Danielą Hantuchovą i karierę Any da się jeszcze uratować. Zza oceanu dochodzą wieści, że negocjacje w sprawie nowej pracy prowadzi Ivan Lendl. Wynikałoby z tego, że jego kontrakt z Andy Murrayem wcale nie musi zostać przedłużony.
Nie ma tygodnia, byśmy nie byli zaskakiwani przynajmniej kilkoma takimi informacjami. Szczególnie po zakończeniu dużych imprez, które stanowią ważny etap każdej kariery. Coś się wtedy kończy, ale też coś nowego zaczyna w układzie między grającymi, a ludźmi, którzy ich do występu przygotowują. Z nauką profesjonalnego tenisa jest trochę jak z szyciem ubrań. Najpopularniejsza bywa masówka z taśmy. Zdarza się – zwłaszcza jak ktoś oszczędny i sam potrafi – produkcja własna. Szczytem elegancji są jednak usługi wziętego krawca czy projektanta, który skroi modne wdzianko na osobiste zamówienie. Podobnie jest z podstawowymi modelami tenisowej edukacji. Kto marzy o karierze własnej, bądź swego dziecka, szuka najpierw w rozmaitych szkołach lub akademiach, gdzie jednak są niewielkie szanse na poważną, indywidualną opiekę. Wersja rodzinna z tatą lub mamą, jest popularna i zdecydowanie najtańsza. Pół biedy, gdy rodzice sami kiedyś grali, bo wtedy dysponują jakąś wiedzą. Przy samoukach nieszczęście niemal gwarantowane, marnują się wtedy nawet duże talenty. Jest też zdecydowanie najdroższy układ z byłym mistrzem. Ten z kolei najczęściej bez gwarancji, że dawnej gwieździe będzie się chciało angażować odpowiednio do wysokości gaży.
Na starych filmach z Wimbledonu daremnie by szukać tak popularnych teraz kadrów z tzw. boksem zawodnika, gdzie zasiada dostojnie liczna ekipa szkoleniowców plus rodzina. Ci osobiści trenerzy i różni dodatkowi współpracownicy to jest wynalazek ostatniego ćwierćwiecza. Coach, czyli indywidualny turniejowy przewodnik, zjawił się w tenisie, gdy na korty trafiły wielkie pieniądze od sponsorów. Dawni mistrzowie – np. cała powojenna generacja niesamowitych Australijczyków – staranne wyszkolenie otrzymywali w klubach, albo w kadrze. Podczas turniejów radzili sobie zwykle sami i nie wpływało to negatywnie na poziom ich występów. Dziś jest inaczej, bo już w punkcie wyjścia mamy marny poziom wyszkolenia technicznego czy taktycznego, wszyscy spieszą się do kasy, więc modelowaniem odbić niewielu zawraca sobie głowę, bo uważa to za stratę czasu. Gra się szybko, mocno i niestety przeważnie na chybił-trafił.
Po drugiej stronie barykady sytuacja też nie wygląda różowo. Tak naprawdę to na rynku nie ma zbyt wielu osób z dobrym szkoleniowym warsztatem. W praktyce okazuje się często, że nie każdy wysoko kiedyś klasyfikowany zawodnik potrafi być teraz dobrym nauczycielem, a zwłaszcza poświęcić się innej osobie. Trenerzy i coachowie, funkcjonujący w cyklu WTA, to są częściej poszukiwacze damsko-męskich przygód niż poważni eksperci. Zachwycają „kaloryferem” na brzuchu, zawstydzają brakiem podstawowych umiejętności. Ci naprawdę dobrzy, ze znanymi nazwiskami, są po pierwsze bardzo drodzy, po drugie mocno wypaleni. Uciekają do pracy w stajniach sponsorskich, tak jak Australijczyk Darren Cahill czy Holender Sven Groeneveld, zatrudniani przez Adidasa. Szukają przystani w znanych akademiach, tak jak Peter Lundgren, który kilka lat temu wylądował pod Paryżem u Patricka Mouratoglou. Wielu ląduje na posadach w rodzimych federacjach, niektórzy zakładają firmy własne. Pytani o indywidualne kontrakty z zawodnikami podkreślają w wywiadach, że nie są tym zbytnio zainteresowani, bo jako pracownicy nie posiadają wtedy prawie żadnych gwarancji ani zabezpieczeń ze strony dużo młodszych od siebie pracodawców.
Do wyczynowego tenisa kilkanaście lat temu wtargnęły z impetem obyczaje znane z boisk piłkarskich. Za turniejową porażkę najłatwiej teraz obwinić trenera, którego się po prostu zwalnia i bierze następnego. W tej sytuacji na całoroczne podróże po świecie decydują się dziś nie ci, którzy mają odpowiednią wiedzę i doświadczenie, lecz tacy, których ten tryb życia jeszcze nie przeraża. Efekty takiego podejścia niestety łatwo dostrzec na korcie. O wielkich, finezyjnie grających tenisistów równie dziś trudno, co o dobrze dopasowany i modny ciuch za niewielkie pieniądze.
Karol Stopa