Witam wszystkich.

Na wstępie zaznaczę, że kibicuję Rogerowi od 2004 roku, przeżywając wiele bolesnych porażek, zaczynając od nieziemskiego meczu z Safinem z 2005 roku, który popsuł mi ferie zimowe u babci. Teraz jednak czuję głównie wdzięczność względem Szwajcara. Po raz kolejny podjął próbę, jak przypuszczam, okupioną niezwykłym wysiłkiem i w ciągu roku od andersonowskiej tragedii doszedł do w miarę przyzwoitej formy, która prawie zapewniła mu zwycięstwo nad słabym, bo słabym ale jednak Rafole i to w przeddzień 38 urodzin... Oczywiście, że Roger nie pomógł losowi- w mojej opinii szczególnie 1 trzynastym gemem , serwisem na mecz, czy zbyt zachowawczym forhendem przy bp w 23 gemie. Tylko to i tak jest niestety ponad stan…
Teraz się cofnijmy. Nie wiem, na ile procent dawnego siebie grał Roger w 2011 roku, a i tak był o krok od stanu 2-1 z peak Djokiem w GS. Nikt mi nie wmówi, że Pyszałek zbliżył się do swojego prime'u w półfinale tamtego Us open. W 2010 też nie grał przekonująco a doczekał się mp. Tak samo mecze z 2014-2015 można różnie interpretować. Z jednej strony jako trochę ponad stan, bo ja uważam, że taki Fed 14 spokojnie mógłby polecieć z Tsongą 11. Owszem miałem wysokie oczekiwania względem finałów Wim i Us Open 15, jednak pojedynki z ówczesnym Murray'em, francuskim artystą czy rodakiem z Lozanny(który według mnie też jest jednym z dowodów zeszmacenia touru. Średnia forma bez fajerwerków i półfinały na zawołanie. Półfinały Ao 15,17 i Us 15 to były słabe/co najwyżej średnie występy a i tak kończyły się piątką dwukrotnie). Z drugiej strony sprawdzian z Isnerem został zaliczony bardzo dobrze oraz gra sprawiała spójne wrażenie. Tak czy siak, ewentualne zwycięstwo w tamtych pojedynkach traktowałem jako naddatek a nie powinność, tak samo jak wejście w mecz z Djokiem przez Stana w 2013 roku na Ao. Za tym najbardziej tęsknię w tourze a nie za clutchyzmem Rogera, bo co z tego, że by dzisiaj wygrał i tak bym raczej nie wracał do highlightsów, bo nawet taki 2012 jako całość to zdecydowanie wyższy poziom. Szczerze tylko Ao 2011 mnie zaskoczyło in minus z ich pojedynków. Jechałem na zajęcia dodatkowe i byłem przekonany, że wrócę na końcówkę i spokojnie obejrzę a tu kicha i relatywnie 3 proste sety. Szczególnie mając w pamięci końcówkę 2010. No, ale to była ulubiona nawierzchnia Serba i jego peak, więc należy mu oddać to co należne. Ao 2016 to i tak dla mnie sukces Pyszałka, że postawił się znacznie lepiej dysponowanemu rywalowi. Rafa tego w styczniu bieżacego roku nie zdołał uczynić. Opisuję to wszystko, ponieważ zgadzam się w 300 % z Wujkiem, że tylko Rafa dobrał się do skóry peak Feda. Serb żeruje na „wspomnieniach” nabytych w meczach, w których Szwajcar już co raz bardziej niedomagał tenisowo, a nie zmagał się z głową czy psychiką(choć to może być domniemane), a i tak swoim talentem oraz determinacją nadrabiał pojawiające się braki(tak jak wczoraj zresztą, gdzie też Roger walczył m.in. z niedomagającym bekhendem i „o dziwo” najbardziej zostało to uwidocznione w dodatkowych rozgrywkach…)
Tak samo wydaje mi się, że COA ma rację, nazywając Djoko największym problemem. Wygrywa, często grając totalny paździerz. Ktoś powie, że kontrolowany. Okej, ale jak widać po wczorajszym meczu nie zawsze.(oczywiście Fedale też mają takie szlemy, ale w mojej opinii mniej). I Wimbledon najlepiej to obrazuje. On by został zmasakrowany przez Feda 2004-07(14 wersja Serba również). Na pewno jest wielkim tenisistą i potrafi jak nikt inny głęboko utrzymywać piłkę w korcie nawet z niewygodnych pozycji, ale trudno nie dostrzec, że jednak najbardziej żeruje na słabości rozgrywek z „rak 3” .
Tak czy siak cieszę się , że Fed nadal jest w rozgrywkach; nie ze względu na rosnącą gablotkę, horrendalne procenty zwycięstw, czy udział w wyścigu baranów, ale na fakt, że gdy osiągnie przyzwoitą formę(broń Boże Us 17 i 18, czy nawet Ao 18- które wygrał, ale na jego grę nie mogłem patrzeć), mogę odpalić streama i nie muszę kalać swoich oczu techniką Daniłka, brakiem motywacji Zworka, czy ograniczonym tenisem Thiema, przy których wolej i slajs Rafy jawi się jako wirtuozeria, jak już słusznie wspomniał Żak. Naprawdę uważam, że droga jest co najmniej równie ważna jak efekt końcowy. Trofea co roku dostają nowe nazwiska(tudzież wyjątkowo inne) i obchodzą mnie po pewnym czasie tyle co zeszłoroczny śnieg. Za to pewne highlightsy nigdy mi się nie znudzą: z Agassim z kończącego mastersa, z Hewittem z 2004 roku, Z Safinem z 2005 roku, z Blakiem z 2006 roku itd. To pozostanie na zawsze.
Na zakończenie jedyny mecz w Gs, który mam Fedowi za złe w Gs to Ao 2009. Byłem przekonany, że to się musi udać: spacerek z Rodem i Delpo, dzień więcej odpoczynku i zajechany rywal. I jeszcze 6-2 w deciderze. Tragiczna taktyka na mecz. Chodź może te wcześniejsze męczarnie z Berdychem nie były dziełem przypadku. Co do Wim 08 to uważam, że paradoksalnie Roger nieźle powalczył . Mogło się spokojnie skończyć w 4, powrót z 0-2 i w moim odczuciu nawet nie był bliski zwycięstwa w 5 secie; i to wszystko jeszcze w pierwszym roku kryzysu. Po prostu zwyczajna przegrana po walce.
Pamiętacie mecz Feda z Davydenko na Ao 2010. Ja miałem wtedy Rosjaninowi za złe, że zniknął po półtorej seta. A teraz cieszymy się, jak Grek wyżebrze zwycięstwo z dziadem i łaskawie przejdzie kolejną rundę albo jak Daniłek nadludzkim wysiłkiem wyszarpie seta serbskiej maszynie….

No nic, ATP 2019 to ...j, dupa i kamieni kupa i wczorajszy mecz(niezależnie od barw zwycięzcy) tego by nie zmienił, a sposób w jaki został odebrany, wręcz to potwierdza.