Strona 26 z 167

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 22:03
autor: robpal
Nie tutaj Robciu :P

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 22:20
autor: Robertinho
Australian Open - "moje" mecze. Część II
Dlaczego właśnie Australia?[/center]
Robiąc co jakiś czas listy najlepszych, najbardziej zaciętych, czy też widowiskowych spotkań, nie sposób nie zauważyć pewnej nadreprezentacji turnieju w Melbourne w stosunku do innych imprez. Jakoś tak się składa, że na Antypodach zawodnicy grają jakoś lepiej, częściej pokazują optymalną formę i można spodziewać się większej liczby godnych zapamiętania widowisk. Jakie są tego przyczyny? Moim zdaniem co najmniej kilka. Dość oczywiste wydaje się kalendarzowe umiejscowienie turnieju, gracze zawsze na początku roku są wypoczęci i w dobrej formie. Kolejna sprawa to nawierzchnia. Cegła promuje jednak bardzo powtarzalny schemat gry, zaś obecna trawa owszem, w pierwszym tygodniu jest dość szybka, co skraca wymiany, zaś w drugim zaczyna przypominać... cegłę, piłki odbijają się co prawda dość nisko, ale wolno, przez co gra chwilami przypomina karykaturalną wersję tenisa z wolnego hard czy kortów ziemnych, a zwodnicy dalej tłuką długaśne wymiany, tyle że zmuszani są do odgrywania często z ekwilibrystycznych pozycji.
Zaś Australijskie korty sprzyjają efektownej grze, może nawet dawniej bardziej niż przed zmianą nawierzchni, choć przecież podnoszą się głosy, że w tym roku jest nieco szybciej.
Owszem, podobnie można by powiedzieć o Nowym Jorku, ale nie sposób zapomnieć o istotnej różnicy w regulaminie zawodów. O ile Amerykanie wprowadzili rozgrywkę tajbrekową w decydującej partii, o tyle w Melbourne ciągle gra się w niej do dwóch gemów przewagi, co rzecz jesna sprzyja niebywale dramatycznym widowiskom. Do tego, paradoksalnie, sprzyjają też klimat(!) i różnica czasu z Europą(!!).
Co to ma do rzeczy, ktoś zapyta? Jak niby ma pomagać gorąco, co ma do tego czas? Ano to, że wszystkie widowiska, jakie znajdziecie w tym temacie, wszystkie te piękne i wiekopomne mecze w Australii, rozegrano w godzinach nocnych, w tych sesjach, właśnie ze względu na pogodę i widzów z innych kontynentów, lokuje się potencjalnie najlepsze mecze we wczesnych rundach i(od sezonu 2005) wszystkie najważniejsze mecze w turnieju z finałem włącznie.
Nie ma tu przypadku, a wszystkim śmiejącym się z narzekającego na gorąco Piotra Ćwielonga, można jedynie polecić solidny wysiłek w pełnym słońcu, wcale niekoniecznie kilkugodzinny mecz tenisa w czasie australijskiego lata w niecce Rod Laver Arena, wystarczy polskie lato na ścieżce biegowej. Wieczorne sesje niewątpliwie mają swoją magię i wyjątkową atmosferę, a ze wzgledu na lepsze warunki dla zawodników, a prosi się o wielkie widowiska. W połączeniu z szeregiem wspomnianych wcześniej czynników, dostajemy w styczniu wiele wyjątkowych spotkań. Wróćmy jednak do głównego tematu!

Niekończąca się opowieść. Andy Roddick – Younes El Aynaoui, AO 2003 Wiele ze spotkań które wymieniłem, było oczekiwanych już przed turniejem, wszyscy wiedzieli, że dani zawodnicy mają ze sobą zagrać i czego mniej więcej można się spodziewać w ich meczu. Czasem taka sytuacja tworzy się w trakcie zawodów. Bywają jednak przypadki, że wielki mecz, który potem jest wspominany latami, "rodzi się" zupełnie niespodziewanie. Tak też było i w tym przypadku. Andy Roddick był już wtedy, mimo młodego wieku, uznawany za gwiazdę rozgrywek, ogłoszonym sukcesorem największych amerykańskich gwiazd. Zresztą do pojedynku z jedną z nich, Andre Agassi, miał być ten mecz szybkim i bezproblemowym wstępem. Może nie rozgrzewką, springiem ze słabeuszem, bo czarodziej rakiety Younes El Aynaoui był graczem cieszącym się powszechnym szancunkiem zarówno innych zawodników, jak i kibiców, jednak w powszechnym odczuciu, nie miał prawa zagrozić w tym meczu potężnie serwującemu i mocno bijącemu z forhendu Amerykaninowi.
Co z tego wszystkiego wyszło "w praniu"? Wynik 21-19 w piątym secie, zachowanie graczy i trybun po meczu, mówią wszystko. Spotkanie, które przeszło do legendy, mecz, który doprowadził do skraju wytrzymałości zawodników, zaś do białości rozpalił widzów na trybunach i przed telewizorami. Tego dnia kochaliśmy ich obu. Można jedynie żałować, że Andy nie dostał dodatkowych kilku dni przerwy na odpoczynek, bo w następnym meczu był niestety zbyt zmęczony by podjąć walkę z Schuettlerem.
Piłka meczowa:



Skrót:


Siła symetrii. Rafael Nadal - Fernando Verdasco, AO 2009
Jeśli meczem z Haasem pokazał Rafa Nadal, jak efektownie potrafi grać, to w tym spotkaniu po raz kolejny udowodnił, jak wielkim jest wojownikiem. Tak szczerze, to nikt się za wiele po Verdasco w tym meczu nie spodziewał. Mówiło się co prawda, że Cahill zrobił z niego dużo lepszego gracza, że poprawił bekhend, świetnie serwuje, stał się niesamowitym atletą... Ale żeby od razu zagrozić Nadalowi? Biorąc jeszcze pod uwagę, co zwykli wyczyniać w spotkaniach z Rafą jego rodacy? Raczej nie dawano Nando większych szans.
A jednak. Hiszpanie stworzyli niesamowite widowisko, zaskakujące nie tylko intensywnością, ale też wielokrotnie efektownością wymian. Verdasco, co było niemałym szokiem, wydawał się grać lepiej od słynnego rywala. Nie tylko mocniej serwował, ale też z wiekszą siłą uderzał piłki w wymianach. Obaj niesamowicie gonili się po korcie, wydawało się wręcz, że Rafa jest już na skraju fizycznej wytrzymałości, wyglądał na wyczerpanego. A jednak nie dał się złamać. Pomimo, że Verdasco rozegrał jedne z najlepszych tajbreków jakie widziano, pomimo, że był w piątym secie o dwie piłki od decydującego przełamania, nie dał rady, chyba jednak bardziej mentalnie, niż fizycznie, zaciętość Rafy po raz kolejny wzięła górę.
Czas na kolejny osobisty wątek. Otóż w czasie tego meczu... byłem kompletnym, bezmyślnym idiotą i debilem. Otóż pojawiła się w mojej głowie myśl, że tak przeczołgany Rafa będzie w finale jak najbardziej do ogrania przez Rogera, że wreszcie będzie dobra okazja zemścić się za RG, Wimbledon i inne klęski. I nawet trochę chciałem, żeby Nadal wygrał z Nando i do tego finału wszedł.
Niewyobrażalna głupota.
TB 4 seta:



Cały mecz:


Roger, why? Rafael Nadal - Roger Federer, AO 2009 Ponoć należy być ostrożnym z marzeniami, bo czasem się spełniają. Chciałem, by Nadal, będący w krytycznej sytuacji z Verdasco, jednak wygrał i doszło do meczu z Federerem? No to dostałem, com chciał. Nienawidzę tego meczu. Jeśli moje myślenie było głupotą, to jak nazwać to, co grał Federer?
Od razu wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. Nie bronię nikomu uważać, że Nadal w tym meczu grał świetnie, wcale nie odczuwawał trudów półfinału, a Fed zagrał nieźle, ale to było za mało. Każdy ma prawo do swojej opinii. Moja jest taka, że tego dnia nie tylko niezły Djokovic, Murray, czy Del Potro, ale kilku innych graczy, normalnie niemających większych szans z Hiszpanem, rozjechałoby go walcem. O ile piąty set, na tle zdruzgotanego psychicznie i zmęczonego bezmyślnym bieganiem Federera, był jeszcze w wykonaniu Rafy dobry, to już pierwszy i trzeci były po prostu słabe i wygrane dzięki stanowi umysłu rywala, a drugi i czwarty po prostu rozpaczliwe, on do jakichkolwiek piłek dochodził tylko dlatego, że Federer nawet winnera z półkortu grał słabowitym liftem.
Tak źle, głupio, durnowato wręcz grającego Szwajcara chyba nigdy wcześniej, ani później nie widziałem, zwłaszcza, że nie był w jakiejś złej formie w tym turnieju. W dodatku zaczął mecz naprawdę dobrze, nic nie zapowiadało nieszczęścia(ile to już takich początków z Rafą było...). Biorąc pod uwagę nawierzchnię i stan rywala, nie miał prawa grać tak, jak grał. "Koncepcja" gry polegająca na uderzaniu przy każdej okazji balonikiem z forhendu na bekhend Nadala może i ma sens w Tennis Elbow, ale w prawdziwym świecie to już niekoniecznie. Do tego wdawania się w długaśne wymiany, w których biega się więcej od rywala, frajersko przegrany pierwszy set, stracone okazje w trzecim... Naprawdę nie pozostawało nic innego, jak tylko się rozpłakać. Poruszyły mnie te łzy Szwajcara, ale było już za późno. Płakałem razem z nim jak bóbr, ale to były inne łzy niż trzy lata wcześniej. I jego i moje. Tym meczem przebił mi serce i widziałem już na pewno, że nie żadnych szans na odwrócenie rywalizacji z Hiszpanem. Dla mnie najbardziej pamiętna i najboleśniejsza porażka Rogera.
Skrót:



Cały mecz:


Nowy, wspaniały świat? Marin Cilic - Bernard Tomic, AO 2010
Zabawna sprawa, czasem jak widać nie ma przypadków. Otóż każdy mecz ilustruje filmami z youtube, a tymczasem nie ma tam materiałów z tego spotkania. Cóż, lepiej dla Was, że nie będziecie tego oglądać, gorzej dla mnie, że nie mam ilustracji do moich przemyśleń. Ale coś mi się wydaje, że akurat ten mecz, choć nie był przesadnie znaczący, wyrył się w pamięci każdego, kto miał nieprzyjemność go oglądać.
Nie chcę tu stawiać jakichś brawurowych tez, ale mam od dawna poczucie, że właśnie w tym spotkaniu mieliśmy okazję widzieć jedną z wizji przyszłości męskiego tenisa. Być może najgorszą z możliwych. Być może najbardziej prawdopodobną. I to jeśli chodzi zarówno o samą grę w tenisa, jak i że się tak wyrażę, jakość materiału ludzkiego, który ma nam w najbliższej przyszłości dostarczać wrażeń i emocji. Nie da się ukryć, że za 12 godzin część przynajmniej tych przemyśleń zostanie zweryfikowana, dosłownie życie napisze mi pointę. Bernard Tomic zmierzy się bowiem na Rod Laver Arena z Rafaelem Nadalem. Ma szczerą nadzieją, że pokaże mi, jak bardzo się mylę.
Cóż bowiem powiedział nam tamten mecz? Po pierwsze, sama gra była istnym koszmarem. Dwa drągale, o dymamice ruchów podobnej do dynamiki rozwoju gospodarki w czasie kryzysu, stające na końcowej linii, wręcz do niej przyklejone, głaszczące piłeczkę, jakby była jajkiem. Nie, nie można było w oglądaniu tego odnaleźć żadnej perwersyjnej przyjemności, jakiej mogą dostarczyć występy królów mniej lub bardziej aktywnej defensywy. To była rozpacz w kratkę, pięć setów czegoś, co chyba miało udawać wojnę pozycyjną, w wykonaniu graczy, którzy powinni kończyć każdą krótszą piłkę. Nie dało się tego oglądać, a mimo to człowiek patrzył, do czego to można się posunąć w anty-tenisie.
No i Bernard Tomic. Prawdziwy bohater naszych czasów, kwintesencja baby-tennis drugiej dekady XXI wieku. Człowiek, którego ogłoszono przyszłym rekordzistą w liczbie wygranych turniejów Wielkiego Szlema jeszcze zanim po raz pierwszy użył maszynki do golenia. Wieczna nadzieja rozgrywek z oscylującym wokół ujemnego bilansem spotkań w rozgrywkach. Brak na słów na jego i jemu podobnych, na ich brak siły przebicia i umiejętności podjęcia walki z czołowymi rakietami świata. Jak wspomniałem, jutro życie zweryfikuje te słowa. Oby się okazało, że nie miałem racji.

Ostatni taki styczeń? Roger Federer - Andy Murray, AO 2010
Bardzo trudno jest wejść na szczyt. W każdej dziedzinie życia, a już na pewno w zawodowym sporcie. Jednak, co napisano i powiedziano setki razy, jeszcze trudniej jest na ten szczyt wrócić. Ale chyba jest coś jeszcze trudniejszego. Choć przez chwilę być tak wspaniałym, jak wtedy, gdy się wchodziło na ten szczyt po raz pierwszy.
Sezon 2009 był niewątpliwie dla Rogera Federera takim powrotem na szczyt. A nawet czymś więcej, bo udała mu się sztuka, jakiej nie dokonał przez lata dominacji na światowych kortach, wygrana na kortach Rolanda Garrosa. Gdy tego dokonał, a potem po niesamowitym finale Wimbledonu pobił rekord Samprasa w liczbie wgranych Szlemów, mógł się czuć tenisistą spełnionym. Ale jego fani, rozbestwieni przez lata, co cna zepsuci wspaniałą grą Szwajcara, chcieli czegoś jeszcze, pragnęli krwi chcieli by ich idol pokazał jeszcze raz taką grę, jak przed krytycznym sezonem 2008. Kiedy zaś dostali to w czasie sensacyjnego występu Rogera w Cincinnati, dalej było im mało, chcieli koncertu w turnieju WS.
I być może ta chęć pokazania całemu światu, że jest równie doskonały jak kiedyś, zgubiła Szwajcara w Nowym Jorku. Po tym, jak udało się pokazać magię w kończących mecz punktach półfinału z Djokovicem, zapragnął zademonstrować rozrywkowy tenis również w finale. Okoliczności w postaci debiutującego na tym etapie rywala, zdawały się sprzyjać. Jednak tak się nie stało, Federer przegrał ten finał mając otwartą drogę do prowadzenia 2-0 w setach. Na Juana Martina Del Potro był potrzeba było gry solidnej jak skała.
I taką właśnie pokazał Roger w Australii. Po niepewnym początku, ciężkiej potyczce z Davydenką, gdzie jedynym celem była wygrana za wszelką cenę, przyszedł koncertowy półfinał z Tsongą i wreszcie prawdziwy popis w finale z Murray'em. To był TEN Federer. Świetnie serwujący, returnujący, atakujący, broniący, błyskotliwy przy siatce i wytrzymujący każdą wymianę na linii końcowej. Jeden z najlepszych występów Rogera, prawdziwe święto i uczta dla sympatyków pięknej gry w jego wykonaniu.
Skrót:

I to już koniec. Dziękuję za wytrwałość tym, którzy przebrnęli przez moją twórczość. Nie mogę jednak powiedzieć, że w ten sposób wyczerpałem temat, że przedstawiłem wszystkie mecze, które opisać może nie tyle koniecznie chcę, ile chyba powinienem. Dlatego jutro nie trzecia część, ale swoiste postscpriptum. Mecze, których z całą pewnością nie mogę nazwać moimi. Ale na tyle ważne i symptomatyczne, że warto o nich napisać, jako niezwykle reprezentatywnych na obserwowanych kierunków rozwoju męskiego tenisa.

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 22:39
autor: Bizon
Z Rainerer schuettlerem, a nie z Agassim :P Agassi dopiero w finale gładko odprawił Niemca ;)

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 22:56
autor: Ranger
Wujek Toni (ten prawdziwy) wygłosił krótką opinię w sprawie nawierzchni w Melbourne. Ciekawe porównanie z tym Messim, nie powiem. :)

http://www.reuters.com/article/2014/01/ ... D220140113

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 23:08
autor: Jacques D.
robpal pisze:Jedyny mecz, którego oglądanie w ogóle można rozważyć jest o 9 rano na RLA, więc śpimy.
Eee? Duckworth, Putincewa...

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 23:17
autor: Robertinho
Bizon pisze:Z Rainerer schuettlerem, a nie z Agassim :P Agassi dopiero w finale gładko odprawił Niemca ;)
Fakt! Już poprawiam... Nie mogłem sobie jakoś przypomnieć meczu z Andre, nic dziwnego, skoro do niego nie doszło hahaha , mimo, że wszyscy tego właśnie oczekiwali. Dzięki za godną prawdziwego Roddickowca czujność. ;)

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 23:18
autor: robpal
Ranger pisze:Wujek Toni (ten prawdziwy) wygłosił krótką opinię w sprawie nawierzchni w Melbourne. Ciekawe porównanie z tym Messim, nie powiem. :)

http://www.reuters.com/article/2014/01/ ... D220140113
To jest "interpretacja" autora, a nie dosłowny cytat, bo wujcio wcale tego nie powiedział. Przedrukowali z Asa, a jak zerknąć na oryginał, to normalne, stonowane wypowiedzi są.
I to nasz forumowy Wujek mi to podsunął :o

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 23:21
autor: Rodżer Anderłoter
To jak brzmi dosłowne tłumaczenie tego zdania o Messim ? Swoją drogą, to wolę już, żeby strzelał karne niż godzinę klepał w środku boiska z Iniestą i Xavim.

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 23:23
autor: Lleyton
Oglądacie Rustego?

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 23:24
autor: Rodżer Anderłoter
Pitny, jesteś teraz pod wpływem ?

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 23:28
autor: Robertinho
Rodżer Anderłoter pisze:Pitny, jesteś teraz pod wpływem ?
hahaha

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 23:30
autor: Lleyton
Rodżer Anderłoter pisze:Pitny, jesteś teraz pod wpływem ?
Nie, pytałem czy ktoś zostaje na Hewitta, nie musisz ironizować.

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 23:38
autor: Rodżer Anderłoter
Nie ironizuję, pytałem z ciekawości. Zwłaszcza po tym co napisałeś w Hyde Parku.

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 23:39
autor: Lleyton
Rodżer Anderłoter pisze:Nie ironizuję, pytałem z ciekawości. Zwłaszcza po tym co napisałeś w Hyde Parku.
Spoko, ale to tylko kacyk, który trzyma mnie dość długo, dlatego też nie mogę zasnąć, nie ważne. Mam nadzieję że do Lleytona wytrzymam.

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 23:47
autor: Rodżer Anderłoter
Tak sobie patrze na te obszerne wstępniaki przed prawie każdym turniejem i zastanawiam się dlaczego kandydatura Jonathana na moda została negatywnie rozpatrzona. On takie wstępy mógłby napisać trzy dziennie jedną ręką.

Re: Australian Open 2014

: 13 sty 2014, 23:50
autor: Mateuszz91
Ja dzisiaj zasnąłem o 13, wstałem o 19 czyli chcąć nie chcąc jutro powtórka z rozrywki.
Najpierw Piter, Duckworth, Hewitt, w międzyczasie Radwańska, a potem Tomic.

Re: Australian Open 2014

: 14 sty 2014, 0:05
autor: Zygfryd
Szkoła nie zając nie ucieknie. Natomiast tenis owszem. Są w życiu rzeczy ważniejsze.

Re: Australian Open 2014

: 14 sty 2014, 0:29
autor: Mateuszz91
Mecze się jeszcze nie zaczęły a już 35 stopni... Może sypnąć niespodziankami.

Re: Australian Open 2014

: 14 sty 2014, 0:45
autor: jonathan
simon pisze:Wbrew pozorom to losowanie może przynieść Nadalowi dużo dobrego. W Doha wielkiej formy nie było. Raczej góry i doliny. Jeden mecz lepszy, drugi gorszy. Bardzo możliwe, że łatwiej mu będzie wskoczyć na wyższy poziom gdy się trochę poszarpie w pierwszych rundach. To jest początek sezonu, więc zgubienie pojedynczych setów ma jednak mniejsze znaczenie.
Myślę, że dla Nadala to nawet dobrze, że ma na papierze takie trudne losowanie. Dzięki temu, że trafił na dość wymagających przeciwników, musi przystępować do każdej rundy będąc bardziej skoncentrowanym. Nie mam wątpliwości, że po tylu latach gry na najwyższym poziomie Rafa, Djoković i Federer potrzebują takich meczów, które wcale nie zapowiadają się na łatwe zwycięstwa. One są najlepszym sposobem, aby wejść na najwyższy poziom koncentracji, potrzebny potem zwłaszcza w decydujących fazach turniejów. A jeśli takiemu Novakowi pójdzie przesadnie łatwo, to obawiam się, że może go to trochę zdemobilizować. I dlatego bardzo dobrze, że rok temu Serbowi zdarzyła się taka ciężka przeprawa z Wawrinką.

Robertinho pisze:I być może ta chęć pokazania całemu światu, że jest równie doskonały jak kiedyś, zgubiła Szwajcara w Nowym Jorku. Po tym, jak udało się pokazać magię w kończących mecz punktach półfinału z Djokovicem, zapragnął zademonstrować rozrywkowy tenis również w finale. Okoliczności w postaci debiutującego na tym etapie rywala, zdawały się sprzyjać. Jednak tak się nie stało, Federer przegrał ten finał mając otwartą drogę do prowadzenia 2-0 w setach. Na Juana Martina Del Potro był potrzeba było gry solidnej jak skała.
Można by dużo opowiadać o tamtym meczu i turnieju. Np. to, że wystąpił w nim problem motywacyjny i Federer był już wtedy chyba syty wygraniem RG, Wimbledonu i pobiciem wielkoszlemowego rekordu Samprasa. To było dla niego wystarczająco dużo szczęścia jak na tak krótki okres. Nietrudno więc się dziwić, że tamtą porażkę przyjął z takim spokojem. Wydaje mi się też, że Federer o prostu nie dopuszczał do świadomości, że może ten mecz przegrać. Zgubiła go wtedy pewność siebie, zwłaszcza po łatwo wygranym pierwszym secie. Tego dnia był jeszcze jakoś dziwnie rozkojarzony i czymś wyraźnie poirytowany. Zabrakło maksymalnej koncentracji na finał i Szwajcar zasłużenie przegrał tamten mecz.

Re: Australian Open 2014

: 14 sty 2014, 1:39
autor: Mario
Kolba out, w jego miejsce Stephane Robert.