Jestem tam, gdzie moje miejsce
Gdyby ktoś po zeszłorocznych rozgrywkach zapytał mnie o formę któregokolwiek z czołowych zawodników, najprawdopodobniej wzruszyłbym tylko ramionami. Rozegrano trzy z czterech szlemów, a tylko jeden, ten pierwszy, w normalnych warunkach, o turniejach rangi Massters 1000 już nie wspominając. Ten zatrważający dla tenisa, jak i sportu w ogóle czas ma jednak drugie dno. Niektórzy zaczęli zauważać, że w pewnym momencie nie liczy się walka o te niższe cele, a szacując swoje siły na zamiary można osiągnąć o wiele więcej. Ale cofnijmy się nieco w czasie.
Padłeś? Powstań
Sezon 2015 musiał być dla Rafaela Nadala bardzo trudny do rozliczenia. Ćwierćfinał w Australii, przegrana in-straight-sets z Berdychem. Półfinał w swoim paryskim królestwie, przegrany z Djokoviciem w trzech setach, w dodatku poprzedzony kiepską grą w turniejach rozgrywanych na ulubionej nawierzchni. Druga runda na Wimbledonie i porażka z Dustinem Brownem (numer 102 światowego rankingu!) w czterech, a na koniec trzecia runda na US Open i porażka w pięciu z Fogninim. Wygląda tragicznie.
Sezon 2016? Pod względem występów w turniejach wielkoszlemowych wyglądał jeszcze gorzej. Pierwsza runda Australian Open, trzecia w Paryżu (walkower), odpuszczone rozgrywki w Londynie i 1/8 finału w Nowym Jorku. Jedyny pozytyw to wygrana w masterie rozgrywanym w Monte Carlo, chyba najbardziej ulubionym turnieju Hiszpana po French Open i być może Barcelonie. Można się załamać, stwierdzić, że przyszedł kres i zakończyć karierę albo próbować coś z tym wszystkim zrobić.
Jak z perspektywy czasu wiemy, Hiszpan zdołał wrócić na szczyt nie tylko w turnieju rozgrywanym na kortach im. Rolanda Garrosa, ale i ten tenisowy (lata 2017 i 2019 kończył na szczycie rankingu). Jeśli ktoś po sezonach 2015 i 2016 wietrzył koniec „byka z Majorki”, to z pewnością już w 2017 roku pluł w sobie w brodę. Szczerze mówiąc, pod koniec 2016 roku sam poważnie zacząłem się zastanawiać, jaki jest tak naprawdę sens kolejnych występów Hiszpana. Kontuzje spowodowane niezwykle obciążającym stylem gry, jaki Nadal prezentował od samego zarania swojej imponującej kariery, przez te dwa lata zebrały obfite żniwo. Były dwa wyjścia. Odpowiednia zmiana stylu gry (co by nie mówić, Rafa gra mniej defensywnie) albo koniec kariery. Osobiście w tę pierwszą opcję nie pokładałem zbyt dużej wiary, ale bardzo się cieszę, że Rafael mnie wyjaśnił.
Sezon 2017 to trzy finały na poziomie wielkiego szlema, w tym dwa tytuły i powrót na tron w Paryżu, okraszony zwycięstwem bez straty seta w całym turnieju. Mogły być trzy, ale w Melbourne na drodze stanął świetnie dysponowany Roger Federer. Do tego zwycięstwa w Monte Carlo i w Madrycie. 2018? Znowu RG, tym razem ze stratą jednego seta z Diego Schwartzmanem i półfinał na Wimbledonie, który tak naprawdę powinien wygrać, jak i cały turniej. Dodajmy jeszcze dwa ziemne mastersy (Monte Carlo i Rzym) plus jeden na amerykańskim hardzie (Toronto). W 2019 roku było jeszcze lepiej, bo Nadalowi ponownie udało się wygrać French Open (tym razem po jednym secie stracił z Goffinem i z Thiemem) i US Open, a także zaliczyć finał w Australii i półfinał w Londynie. Mastersy? Jeden ziemniak w Rzymie i Kanada rozgrywana w Montrealu. 2020 to ćwierćfinał w Melbourne i okrutne zwycięstwo na kortach im. Rolanda Garrosa bez straty seta. Imponujący powrót na tenisowy szczyt, nieprawdaż?
Mierz siły na zamiary
Po takich występach, zwłaszcza tych na ukochanej ziemi i amerykańskim hardzie, można dojść do wniosku, że Hiszpan jest po prostu niezniszczalny. Bo jak inaczej ocenić sytuację, w której Nadal po porwaniu przez czarną dziurę kontuzji i regresu formy zdołał tę formę odzyskać i coraz mniej cierpieć na zdrowiu? Jest w tym trochę paradoksu.
Mam wrażenie, że Rafa po prostu zrozumiał, jak bardzo cierpi jego organizm przez natłok rozgrywek w sezonie (o zmianie stylu gry już wspomniałem). Zaczął o wiele rozsądniej planować swoje starty, niektóre turnieje traktując już jako te „na rozruch”, a nie jak walkę na śmierć i życie. Zorientował się, że niektórych rekordów nie przyjdzie mu pobić, dlatego skupił się na tych, które są w jego zasięgu, umacniając tym samym swoje miejsce w historii tenisa na nawierzchni ziemnej i biorąc udział w batalii o największą liczbę szlemów.
O tym, że zaczął po tylu latach szacować siły na zamiary, może świadczyć właśnie pandemiczny sezon 2020. Rafa w trakcie kolejnych lockdownów wycofał się całkowicie, a kiedy już przyszło do odmrażania, odpuścił sobie Flushing Meadows i wystąpił dopiero we Francji, zaliczając wątpliwy rezultat w rzymskim mastersie. Efekt? Totalna dominacja, udowadniająca, że póki nie będzie zmęczony, w kontekście paryskiej mączki na zmianę warty nie ma co liczyć.
Jak długo to jeszcze potrwa?
Jak długo taki stan rzeczy będzie miał miejsce? Nie pokuszę się o jakikolwiek typ. Powiem tylko tyle, że o ile Rafael Nadal będzie zdrowy i odpowiednio wypoczęty, będzie liczył się w grze o najwyższą stawkę. A w swoim paryskim królestwie nawet jeszcze dłużej.
@DUN I LOVE , mam nadzieję, że teraz czujesz się odpowiednio doceniony.
