Ostatnio jestem trochę spóźniony z komentarzami, ale jeśli chodzi o Hewitta, to zawsze miło, gdy dawny mistrz wygrywa taki mecz. Zresztą powtarzając za Gilbertem, kto inny jak nie Lleyton mógłby odnieść zwycięstwo w spotkaniu, w którym zmarnowało się dwa setbole na prowadzenie 2:0 w setach, a potem przegrywało 1:2? Widać, dlaczego ten facet był kiedyś numerem jeden. Pokazał też, jak będąc o prawie 20 cm niższym i słabszym fizycznie od Del Potro można pokonać go przez właściwe umiejscawianie piłki na korcie (tak bym to określił) i zamęczyć w piątym secie (typowy Hewitt sprzed lat). On bez wątpienia zasługuje jeszcze na jakiś duży run w którymś ze Szlemów (na US Open realny jest ćwierćfinał). A porażka Del Potro oznacza, że nie ma szans na ćwierćfinał z Djokoviciem, który wiele osób chciało zobaczyć ze względu na ich mecz z Wimbledonu. Ale patrząc już na poprzednie turnieje można było się obawiać, czy Argentyńczyk dotrwa do US Open w pełni zdrowia. Teraz, jak zostało to już powiedziane, był zmuszony wdawać się z Hewittem w "podcinane" wymiany (na trawie, gdzie piłki ślizgają się po nawierzchni, Lleyton zawsze nękał Del Potro slajsami, ostatnio w Queen's), zabrakło mu solidnego, mocnego backhandu. W dodatku niespecjalnie pasował mu styl Rusty'ego (on woli mocno i szybko uderzających rywali, którzy grają pod jego dyktando) i w końcówce zawiodła go kondycja (ona nigdy nie należała do jego mocnych stron i dlatego byłem zdziwiony, jak dobrze wytrzymał pojedynki z Djokoviciem na Wimbledonie i w Indian Wells), mimo że jest o siedem lat młodszy od Lleytona - nawiasem mówiąc swojego idola. Co ciekawe, przegrał w tym roku wszystkie mecze w Szlemach właśnie w pięciu setach. Jego sezon wygląda tak, że odpadł w trzeciej rundzie AO, po Rotterdamie i IW przez dłuższy czas przeżywał jakiś kryzys, wycofał się z RG, potem doszedł do półfinału Wimbledonu, wygrał Waszyngton, a teraz szybko pożegnał się z US Open - same wzloty i upadki. Nie wiem, czy trafi jeszcze kiedyś z formą na właściwy turniej. A nawet jeśli będzie przygotowany na te 100% (fizycznie i tenisowo), to i tak prędzej czy później wpadnie na kogoś z wiadomej czwórki i wszystko skończy się tak jak w Indian Wells albo Wimbledonie. Na razie jednak brawa dla Hewitta (niezły wyczyn jak na kogoś, komu zakończenie kariery radziło już sześciu różnych lekarzy), a ze strony del Potro "There Are No Excuses" - tak jak w tej kampanii reklamowej Nike.
Robertinho pisze:Zakładam, że nie jest to Felek z meczu z Fedem sprzed 6 lat?

Dobrze pamiętam tamten mecz z US Open 2007. Lopez na samym początku we wzorowy sposób przełamał Federera i w dwóch pierwszych setach grał jak automat. Komentatorzy mówili jednak, że to niemożliwe, aby Hiszpan prezentował się tak znakomicie do samego końca. Roger poczekał, aż się wreszcie wystrzela, zagrał kilka perełek (dwa niesamowite minięcia z backhandu), a potem całkowicie przejął kontrolę nad meczem i w końcówce śrubował passę nieprzegrania punktu przy własnym serwisie. Wracając jeszcze do Lopeza, to on zawsze lubił turniej w Nowym Jorku - trzy lata temu w czwartej rundzie zatrzymał go Nadal, a w zeszłym roku niewiele brakowało, aby doprowadził do piątego seta z Murray'em.