Otóż, patrząc na jej posturę i mając na uwadze niewielką siłe uderzeń, należałoby raczej spodziewać się nieustannego balansowania na granicy pierwszej setki listy WTA. Jeszcze dołóżmy forehand grany pod górę, powolność w bieganiu do przodu i ogólnie słabe odgrywanie piłek przy siatce oraz ten niezgrabny, defensywny slice bekkhendowy, który z samego ułożenia rąk może być grany praktycznie tylko po crossie. Wyliczmy może te elementy, które należy zapisać po stronie pozytywów. Należą do nich: regularność przejawiająca się między innymi małą ilością błędów własnych, gra w obronie i bieganie do boków, bardzo przyzwoity jak na wzrost pierwszy serwis oraz niezwykle istotne, bardzo dobre przygotowanie kondycyjne.
W Australii do repertuaru doszedł backhand wzdłuż linii oraz większa aktywność na returnie, zwłaszcza przy drugim podaniu. Od kilku tygodni zaobserowawać można jeszcze ważniejszą zmianę. Magdalena Fręch dużo szybciej uderza piłkę po jej odbiciu od podłoża. Nie cofa się i nie czeka na piłkę, jak miała kiedyś w zwyczaju. Jedna zmiana, ale jakże istotna. Oczywiście trzeba jeszcze umieć taką korektę skutecznie wprowadzić do gry. Łodziance udało się to perfekcyjnie. Ten lekko teraz ulepszony slajsik też się w sumie przydaje, żeby zmienić rytm albo po prostu utrzymać się w wymianie. Jakby jeszcze udało się skorygować forehand na bardziej płaski i pewniej kończyć lub atakować krótsze piłki i te wystawione na półkorcie, to będzie cudownie.

Mamy to. Obie Madzie w ćwierćfinale.


